Amla to druga maska w proszku, którą miałam okazję używać. Kapoor Kachli pozostawiła po sobie raczej pozytywne wrażenia, więc liczyłam, że z Amlą będzie podobnie. Niestety, moim włosom ''coś'' się nie spodobało i postanowiły zastrajkować...
Ale najpierw ogólniki. Proszek zamknięty jest w ładnym zielonym pudełeczku, z równie ładną panią o błyszczących włosach. Te zielone kuleczki to właśnie owoce Amli, krzewu rosnącego w Indiach. Amla jest tam bardzo popularna w pielęgnacji włosów, ma działać stymulująco, odżywczo, pogłębiać kolor i nadawać blask.
Cały proces przygotowywania papki przedstawiłam w tej recenzji, więc nie będę się powtarzać. Czasem mieszam ją z jakąś maską, a czasem tylko z wodą. Połączenie z maską jest o niebo lepsze, łatwiej rozprowadzić ją potem na włosach. Ogólnie jednak nakładanie jej na skórę głowy NIE jest proste, bo włosy zaczynają się plątać. Maska ma mimo wszystko toporną konsystencję i czasem się czuję, jakbym ''zalepiała'' włosy w wielki kołtun ;) Gdyby nie to, że wiem, że bez problemu się zmyje, miałabym obawy o przyszłość moich włosów ;-)
Zmywa się bezproblemowo, no ale ... Już wtedy czuć, że włosy są szorstkie i jakby oblepione. Problem nie leży w niedokładnym zmywaniu, bo niezależnie od ilości wylanej wody mam takie uczucie. Po wysuszeniu włosów efekt nie powala. Mam wysuszone końce, a przy nasadzie włosy wyglądają na obciążone. Próbowałam więc stosować maskę przed myciem, zakładając, że może ją niedokładnie zmywam. Niestety, efekt był identyczny! Nie mogłam liczyć na żadne zwiększenie objętości i optyczne pogrubienie jak w wypadku Kapoor Kachli. Moje włosy po prostu nie polubiły się z Amlą i muszę to przeżyć ;-)
(jeszcze taka mała uwaga co do sposobu użycia opisanego na opakowaniu - gdybym wymieszała proszek z olejkiem, a potem zmyła to SAMĄ wodą, nie wyobrażam sobie nawet, jaki bym miała smalec na głowie :-D )