wtorek, 25 listopada 2014

Najpiękniejsze włosy blogosfery - moje 6 typów.

 Nigdy nie pojawił się na moim blogu taki post, a chciałabym podzielić się z Wami moim zachwytem włosami niektórych blogerek. Czasem aż trudno uwierzyć, że takie włosy istnieją naprawdę ;-)

Nie wszystkie zdjęcia są aktualne, niektóre są sprzed paru miesięcy czy nawet roku. Wklejałam po prostu te, które mi się najbardziej podobały :)


1. Sophieczerymoja.




Jedne z najbardziej zachwycających włosów blogosfery. Długość, objętość, blask, zdrowie, to, jak się układają... Bajka :-) Chyba najbardziej zazdroszczę tej burzy włosów, czegoś takiego nie osiągnę nawet za milion lat pielęgnacji, tu już po prostu trzeba podziękować Matce Naturze ;-)

Chyba mój włosowy ideał...



2. Autorka bloga urodaiwlosy.


I w tym przypadku godna pozazdroszczenia objętość, ale także długość i kondycja włosów. Strasznie podoba mi się, jak końcówki tak lekko się wywijają. Lubię także kolor włosów autorki. 




3. Blonhaircare,


Znana oczywiście wszystkim :) Obserwuję bloga autorki prawie od początku i pamiętam, że zaczynała z włosami bardzo podobnymi do moich wyjściowo. Efekty, które osiągnęła, są oszałamiające, ja niestety niektórych rzeczy nie przeskoczę :D

Natalia ma mnóstwo pięknych zdjęć swoich włosów, trudno wybrać te najlepsze. Ja bardzo lubię efekt po koczku, kiedy są lekko pofalowane. Znów zazdroszczę objętości, ale też zawsze moją uwagę zwraca doskonały stan końcówek - ta grubość! 

Proste też są piękne. Szkoda mi tylko, że autorka rezygnuje z farbowania, bo byłam fanką tego miodowego odcienia. 



4. Autorka bloga oazawłosów.


Zachwycające włosy, przypominające te, które zdobią głowy indyjskich piękności :) Gładkość, blask, długość - piękne! Szkoda, że ostatnio autorka nie aktualizuje bloga. 


5. Minthairr.


Śliczne włosy z ogromnym potencjałem. Nie chcę wyobrażać sobie, jak będą wyglądać jeszcze dłuższe ;-) Osobiście bardziej podobają mi się w pokręconym wydaniu. 
Ogromnie podoba mi się odcień włosów. Ciepły i taki...optymistyczny ;-)





6. Kosmetyczne Alter Ego.


Bardzo zadbane włosy, 'zdrowe aż po same końce' ;-) Imponuje mi długość. Niestety, ja może takie wyhoduję przed 30, a wtedy będą mi wszyscy mówili, że w moim wieku to już nie wypada mieć takich długich ... ;-)




Oczywiście, to nie wszystkie włosy z blogosfery, które mi się podobają, ale wybierając te do postu szłam za głosem serca i pierwszą myślą ;-) Niewykluczone, że kiedyś pojawi się 2 część. 

Zauważcie, że każda z dziewczyn ma zupełnie inne włosy, ale wszystkie są urzekające na swój sposób. Ja przeglądając fotki, popadłam w kompleksy ;), mimo że lubię swoje włosy. Niektóre dziewczyny mają jednak więcej szczęścia ;-)) 

A Was jakie włosy zachwycają? Proszę o link do zdjęć, może poznam jakieś nowe blogi :)

Sorry za milion powtórzeń ''podoba mi się'' w tym poście. ;)





sobota, 8 listopada 2014

O kosmetycznym minimalizmie, czyli dlaczego już nie chcę mieć dużo kosmetyków ;)

Był czas, kiedy miałam 11 szamponów w jednym czasie. Na zdjęciu jest mniej, ale się później dokupiło. Ogólnie każda włosomaniaczka to chyba przerobiła, tę manię pt: ''kupuj wszystko, co chwalą w Internecie, może to akurat TEN produkt uratuje Twoje włosy''. Tak było. Nie mówię, że żałuję, bo w końcu żadna tragedia się nie stała ;-), ale teraz na samą myśl o pełnych szafkach kosmetyków, zamiast ukłucia przyjemności, odczuwam autentyczne... zmęczenie.



Długo mieszkałam w małym pokoju razem z chłopakiem, gdzie moje kosmetyki wiecznie wysuwały się na plan pierwszy. Mimo że były pochowane wszędzie, gdzie się tylko dało, i tak zawsze wychynęły znienacka. Nie jestem pedantką, nie odkładam od razu wszystkiego na miejsce, a takie odruchy trzeba mieć, jeśli chce się zachować porządek na małej powierzchni. Nie wspomnę o tym, że wiecznie mi wszystko ginęło i ciągle czegoś szukałam ... widziałeś ten żurawinowy krem? serum na końcówki? pęsetę? gumkę do włosów? Małe rzeczy to moja zmora, jak zgubię, nie znajdę już nigdy, a tajemnica znikających gumek poważnie mnie intryguje. Myślę, że kiedyś się dowiemy, co się z nimi naprawdę dzieje i będzie to wieść mrożąca krew w żyłach... ;-)

Zaczynałam być zmęczona tym chaosem i tym, że przestałam nad nim panować. Że mam otwarte kilka kosmetyków tego samego użytku, których termin przydatności niedługo upłynie. Że znajduję rzeczy, o których zapomniałam, że w ogóle mam. I tak jak kiedyś fajne i przyjemne było mieć dużo, później zaczęłam fantazjować o posiadaniu jednego pudełka, w którym mogłabym zmieścić cały swój arsenał kosmetyczny ;) Jeśli dodamy do tego jeszcze, że w ślimaczym tempie wszystko zużywam, nie mam zwyczaju wyrzucać i rozdawać, robi się armagedon ;) Ale wszystko jakoś się kleiło jeszcze do czasu przeprowadzki, kiedy człowiek zawsze sobie uświadamia, ile śmiecia naprodukował wokół siebie. Byłam autentycznie wkurzona na siebie, że przez mój dobytek jest dwa razy więcej roboty. 

W nowym miejscu postanowiłam wreszcie wziąć się za siebie. I za swój bałagan. No, głównie za bałagan, bo za siebie to się już nigdy nie wezmę ;) Kosmetyki po terminie, resztki, odlewki nie wiadomego pochodzenia poleciały od razu do kosza. Nie było tego dużo, bo też nie chcę przedstawiać, że moja zbieranina była przeogromnych rozmiarów - niejedna blogerka by mnie przebiła, zważywszy, że ja miałam obsesję tylko na punkcie włosów, a niektóre mają na wszystko - kolorówkę, pielęgnację, lakiery, ciuchy itd/itp. ;-)

Część rzeczy, które chcę szybko zużyć, poleciały do łazienki, żebym miała pod ręką. Niestety, jak coś włożę głęboko do szafki, zdarza się, że już sobie o tym nie przypomnę. Zauważyłam też, że mam dużo kosmetyków z resztkami, ale jeszcze szkoda wyrzucić i przez to też wydaje się, że jest więcej bałaganu, niż faktycznie. Takie właśnie rzeczy dałam do szybkiego zużycia i pozbycia się raz na zawsze.

Mój jeszcze jeden głupi nawyk i wiem, że dotyczy(ł) nie tylko mnie...Przechowywanie ładnych opakowań, pojemników po kosmetykach. Bo ładne. Bo szkoda wyrzucić. O nie, skończyłam z tym. Wszystko co puste, ląduje od razu w śmietniku. O ile czasem zostawienie sobie jakiegoś pojemniczka ma sens, na jakąś odlewkę czy wcierkę, na ogół jest to tworzenie sobie na własne życzenie bajzlu.

Po takich porządkach zrobiło się od razu czyściej, przestronniej, przejrzyściej, a ja poczułam, że wreszcie - metaforycznie - mam czym oddychać. 

''nie mam sił, żeby zrobić z tym porządek''
''nie wiem, czy to jeszcze pasja, czy już problem''
''miałam zły humor, ale po kupnie nowej szminki już mi lepiej''

To niektóre zdania z postów blogerek o kosmetycznych kolekcjach. Myślę, że część, tak jak ja, w końcu dojdzie do tego, że jest zmęczona taką ilością rzeczy i coś zmieni, ale część - wg mnie, ma już problem z zakupami. Moim zdaniem, jeśli się kupuje notorycznie po to, żeby rozładować zły nastrój (nie mówię o sporadycznych wypadach), jeśli lekarstwem na samotność, pustkę ma stać się nowy podkład czy torebka, to coś jest mocno nie tak. Ile może trwać to pocieszenie się jakimś przedmiotem? Nie wiem, dla mnie mocno niepokojące są teksty typu ''najlepszym sposobem na chandrę są zakupy'', choć oczywiście przecież zawsze są ''tylko'' żartobliwe...

Uff ;-) Na zakończenie napiszę, że mam nadzieję, że przy następnej wyprowadzce zabiorę się tylko z jednym pudełkiem ;-))

A Wy co o tym myślicie? Zrzędzę bez powodu? ;)
Sorry za wszystkie powtórzenia i niegramatyczne zdania, ale robię się coraz gorsza w długich formach wypowiedzi;)