piątek, 25 grudnia 2015

Stare zdjęcia włosów, wymarzona długość :)

Ostatnio znalazłam na dysku kilka starych zdjęć włosów i stwierdziłam, że nie wiem, czemu mi się wtedy nie podobały i zawsze było coś nie tak ;) Jasne, że też nie były wtedy idealne, ale porównując, widzę, że teraz bardzo się przerzedziły. Na dodatek ciągle wiszę z tą samą długością włosów, nieśmiertelnie nad piersi, a jak coś poszło do przodu, to uznawałam, że są takie zniszczone, że znów podcinałam.


Chciałabym dlugościowo wrócić do zdjęcia nr 1. A mój ostateczny cel to włosy do talii. Jednak żeby zapuścić więcej tak cienkie i delikatne włosy jak moje to ciężki kawałek chleba... Dlatego głównie, że po prostu niełatwo sprawić, żeby zawsze dobrze wyglądały, skoro one uwielbiają być na zawołanie płaskie i oklapłe. Końcówki też prędko się niszczą, dlatego tak zawsze często podcinałam.

Nie jestem ostatnio zadowolona ze stanu moich włosów, porównuję je z rokiem 2013-14 i widzę, że było ich o wiele więcej, końcówki miałam grubsze. Teraz bardzo się przerzedziły. Dużo teraz dla nich robię, cały czas piję drożdże i skrzypopokrzywę, wcierki i ogólnie wszystko co mogę, ale są jakieś oporne ;)

Chyba muszę się przestać na nich koncentrować, bo z moich doświadczeń włosy rosną tylko wtedy, gdy się je ignoruje ;-D 

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Hollywood Beauty Castor Oil - cud na porost włosów, rozpoczynamy testy :)

O tej masce przeczytałam na Wizażu już rok temu. ale wtedy kompletnie nie zainteresowałam się tym produktem. Nie było jeszcze o nim zbyt dużo wiadomo, oprócz tego, że producent reklamował ją jako świetny przyspieszacz porostu włosów, do nawet 5 cm miesięcznie.  Zerknęłam tylko na skład, który niczym szczególnym się nie wyróżniał i cenę (wtedy ok. 50-60 zł) i szybko zapomniałam o istnieniu takiego kosmetyku. 

Minął rok, maska zaczęła pojawiać się na allegro już w normalnych cenach w przedziale 20-30 zł, zaczęły pojawiać się też pierwsze recenzje na blogach. W zasadzie w większości, które przeczytałam, dziewczyny potwierdzają, że maska przyspiesza porost włosów, najbardziej to widać w przypadku Niewyparzonej Pudernicy :)


Maska ma swoje wady, pierwsza to problemowe zmywanie, druga - kontrowersyjny skład, czy konkretnie jeden składnik. Co do pierwszego - maska ma konsystencję smalcu, twarda, zbita, gdy roztarłam odrobinę w palcach zrobiły się nieprzyjemnie lepkie. Od razu można stwierdzić, że maska będzie nieprzyjemna w aplikacji i trudna w zmyciu, dlatego nie należy przesadzić z ilością. Nie przyniesie to nic dobrego ;)

Co do składu...


Duża zawartość oleju rycynowego, kto miał z nim styczność, dobrze wie, jaki jest trudny w nakładaniu. Mamy też m.in olej jojoba, masło kakaowe, ekstrakt z aloesu, witaminę E, w samym środku również parafina, którą wiele osób unika. Nooo i mink oil, czyli olej z tłuszczu norek, prawie na samym końcu składu, co też świadczy, że wiele go w masce nie ma :) Zresztą, myślę, że jakby miało być go dużo, maska nie byłaby taka tania. No ale to już kwestia naszych prywatnych przekonań, czy chcemy używać maski z takim składnikiem. Informuję, bo wiem, że wiele osób zrezygnowało z kupienia jej z tego względu. 

Zamówiłam ją na allegro za 19.99 plus 4 zł przesyłki i dziś już do mnie dotarła. Nie ukrywam, że pokładam w niej trochę nadziei ;-) 5 cm nie oczekuję, ale nawet 3 byłyby niezłym wynikiem ;) Cały czas płaczę za utraconą długością włosów, wrrrr, dalej mi nie przeszła złość na fryzjerkę... Oglądam stare zdjęcia i tęsknię za tamtą długością. Obciąć łatwo, a zapuszczanie później idzie długo i opornie.

W tym tygodniu strzelę aktualizację włosów, no i po miesiącu efekty stosowania Castor Oil. Zobaczymy ;)

piątek, 4 grudnia 2015

Zakupy w krakowskim Jasminie, pędzle Hakuro, sławna maska WAX :)

 Niejeden raz wspominałam na blogu o świetnej drogerii, która znajduje się w Krakowie na ul. Długiej. Znajdziemy tam mnóstwo popularnych marek i hitów blogosfery ;) Nie ma drugiej tak dobrze wyposażonej drogerii w Krakowie (a może i w całej Polsce). Na Facebooku znajdziemy ją jako Drogerię Pigment, polecam polubić choćby po to, żeby być na bieżąco z promocjami. 
W ten właśnie sposób dowiedziałam się o promocji -20% na pędzle Hakuro, które już od dawna chodziły mi po głowie. Jak dotąd używałam do makijażu przeciętnych pędzelków i byłam ciekawa, czy przy Hakuro zobaczę różnicę. 


Interesowały mnie tylko pędzelki do cieni. Ostatecznie zdecydowałam się na numerek 77 i 78, 79 czy 74 byłby dla moich powiek zdecydowanie zbyt duży. 

Ogólnie przy pędzlach była masakra, znajdują się w takim małym przejściu, który już przy 3 osobach robi się zablokowany. Ciężko było swobodnie coś pooglądać czy dłużej się zastanowić. Z tego względu, mimo że uwielbiam tę drogerię za asortyment, nie przepadam za robieniem tam zakupów - mam ochotę uciec już po 10 minutach. Co chwilę ktoś cię potrąca, nie można się swobodnie poruszać - coś jak na promocjach w kolorówce w Rossmanie, tylko tam jest tak przy wszystkim ;) Jest to też pierwsza drogeria, gdzie sprzedawcy naprawdę się przydają - mają dużą wiedzę i czasami są wręcz rozrywani przez klientki, które proszą o radę na temat różnych kosmetyków. Sama kiedyś skorzystałam z pomocy, mimo że na ogół jestem osobą, która wie czego chce i po co przyszła do drogerii ;)
Na plus także to, że są dobrze przygotowani 'towarowo' - pędzle były oblegane, ale nie brakowało żadnego numerka. 

Straszna jest ta drogeria, można tam zostawić zawartość całego portfela ;) Dlatego byłam z siebie naprawdę dumna, że kupiłam tylko dwa pędzelki i spirulinę i szybko wyszłam ;D Hennę WAX już kupiłam w drogerii Kosmyk, która swoją drogą też jest świetnie zaopatrzona. Skusiłam się na nią, bo jak wiadomo, szukam teraz wszystkiego, co przyspiesza porost, a ona dostała taką etykietkę. Nie wiem teraz, czy zrobiłam dobrze, bo dopiero w domu zobaczyłam, jaki ma fatalny skład :-D Sama chemia, na dzień dobry SLeS i denat, parabeny, pośrodku jeden dobry składnik i dalej chemia. Ale pomyślałam...a tam ;) Spróbujemy! Kosztowała tylko 12 zł. 

W tej chwili, jak to piszę, włosy mi właśnie schną, jak już będą całkiem suche, wyedytuję, jak po 1 aplikacji ;)



wtorek, 1 grudnia 2015

Aktualizacja włosów - grudzień. Już po wyrównaniu ;)

Jeśli czytałyście ostatniego posta, wiecie, że po felernej wizycie u fryzjera znów zafiksowałam się na punkcie włosów. Cały ostatni rok, wrzesień 2014 do września 2015 rosły sobie spokojnie bez szczególnej pielęgnacji. Byłam wtedy w trakcie kuracji izotekiem i muszę powiedzieć, że moje włosy nigdy wcześniej nie wyglądały lepiej. Zero przetłuszczania! Objętość! Włosy jakieś grubsze, jak nie moje! Mogłam wetrzeć olejek w końce, położyć się spać, a rano obudzić się z nie tłustymi strąkami! Aż szkoda, że nie wymyślono tabletek z takim działaniem na włosy bez szkodliwych skutków ubocznych ;-) 

W każdym razie był to dobry czas dla włosów, mogły sobie spokojnie rosnąć. Po wakacjach były już za piersi i mimo, że końce były już mocno poniszczone, uwielbiałam ich długość i dobrze się z nią czułam. Niestety fryzjerki jak wszyscy wiemy, wybitnie nie lubią długich włosów u innych, koniecznie trzeba ciachnąć o 10 cm więcej niż klient chciał.

Tak jak pisałam, już nawet nie chodziło mi o stracenie dużo z długości...Bo gdybym zyskała zamiast tego grubsze, zdrowiutkie końcówki, trudno, jakoś bym się z tym pogodziła, że zapuszczam teraz zdrowe, piękne włosy ;) Ale babka podcięła mi je fatalnie, były wystrzępione, cienkie, w ogóle nie wyglądały jak podcięte.  Po dwóch tygodniach wyrównałam je sama nożyczkami, a kilka dni temu podcięłam je jeszcze maszynką. 

Efekt jest taki:


Patrząc na zdjęcia z boku bloga, widać, jak dużo poszło centymetrów ogólnie. W zasadzie wróciłam się do stanu z października zeszłego roku :P Czyli tak jak mówiłam, rok zapuszczania praktycznie szlag trafił. Wrrrr! Ale, ale, i tak jestem teraz o wiele bardziej zadowolona, niż byłam. Końcówki są ostre, a włosy przylegają do siebie jako całość, a nie wiszą smętnie strąkami, a takie miałam po tej wizycie. Nie są podcięte idealnie na prosto, musiałabym całkowicie je zrównać z bokami, a nie jestem gotowa tyle stracić z długości. Ale myślę, że przyjdzie i na to czas. Mogę tylko powiedzieć, że OGROMNIE żałuję, że mając włosy już za piersi, wtedy nie wpadłam na pomysł podcięcia ich maszynką - nie straciłabym tylu cm co po wizycie u fryzjera, wizualnie zrobiłyby się gęściejsze, nie doszłoby do tego pieprzonego cieniowania. 

Teraz już mnie bardzo długo nie zobaczą u fryzjera, zwłaszcza jak zobaczyłam, jaki super efekt daje podcinanie maszynką ;) 

No to cóż. Teraz tylko zapuszczanie mnie czeka, może w pół roku odrobię straty...? ;) 

Swoją drogą jestem bardzo zadowolona z tej wody brzozowej z Kulpol - jak ona ładnie pachnie! Jestem zdziwiona, bo dotąd kupowałam wodę brzozową w takich szklanych buteleczkach, która strasznie waliła alkoholem i po tej spodziewałam się tego samego. A ona pachnie jak krem do rąk, coś podobnego :-D Ładny, delikatny zapach, a też ma denat na pierwszym miejscu.

Cały grudzień zamierzam kontynuować wszystkie kuracje, zobaczymy w styczniu jakie będą efekty.

wtorek, 24 listopada 2015

Plany nadrobienia straconych centymetrów!

''Trochę'' mnie tu nie było :) Blogowanie na parę miesięcy zeszło na dalszy plan, trochę mi się znudziło, trochę już nie miałam o czym pisać. Nie pielęgnowałam włosów szczególnie wyjątkowo, nie kupowałam nowych produktów, nie dbałam o przyrost, bo były już jak na mnie bardzo długie - trochę za piersi. Już myślę z tęsknotą o tym ;)

Ogólnie nie podcinałam włosów cały rok, więc miały czas wreszciee sporo podrosnąć. Poczekałam, aż wrócę z upalnej Grecji i będę po dwóch weselach, żeby dopiero po tych ciężkich przejściach zostały podcięte. Ku mojemu zdziwieniu, całkiem dobrze zniosły greckie upały, były naprawdę w dobrej kondycji! We wrześniu zaczęło się już z nimi dziać coś złego, zaczęły bardziej wypadać, końcówki już były tragiczne, więc postanowiłam wreszcie odwiedzić fryzjera.


...............................


No i co. Powiem tylko tyle, że już dawno fyzjerka mi tak nie spieprzyła zwykłego PODCIĘCIA końcówek. Chciałam pozbyć się kilku centymetrów, obciąć na prosto, bo jakiekolwiek cieniowanie na moich cienkich i delikatnych włosach to tragedia. No ale, to ja chciałam. Wyszłam z włosami krótszymi minimum 10 cm, nie wiem, bo nawet nie zmierzyłam z rozpaczy. Ale to nawet nic, te centymetry, choć też zabolało. Najgorsze było to, że zostały po prostu ŹLE podcięte, nie wiem, czy tępymi nożyczkami, czy wbrew mnie zostały lekko pocieniowane, w każdym razie końce były wystrzępione, cienkie i wyglądały, jakbym w ogóle ich nie podcinała. Zawsze po podcinaniu końcówek, nawet jak za dużo mi ciachnięto, byłam zadowolona z grubszych i zdrowszych końcówek. A teraz...? Tragedia. 

Nie pytajcie, czy jakoś zareagowałam w salonie, bo szczerze mówiąc, zobaczyłam jak zostały spieprzone dopiero w domu. 

Jakoś 2 tygodnie po podcięciu sama je sobie podcięłam w domu metodą dwóch kucyków, żeby pozbyć się tych postrzępionych końców. Było lepiej, ale nie idealnie, włosy mam proste, więc widać każdą nierówność w linii. Ile się naklęłam, że już nigdy w życiu nie pójdę do fryzjera, wiem tylko ja ;-)) 

No to tak. Duża strata długości, włosy ogólnie wyglądające jakoś marnie, bez objętości. Przypomniało mi się, że kiedyś wiedziałam, co z tym zrobić ;) Machina ruszyła.


PLAN PIELĘGNACJI 

1) MASKI/OLEJKI  



Olejek z amlą i sezamem, wygrany u Eve. W sam raz, że tak powiem :) Super naturalny skład, bez żadnej chemii. Po kilku nałożeniach jestem zadowolona, zostanie ze mną dopóki nie wydenkuję. Na zmianę mam jeszcze czysty olej kokosowy, który świetnie działa na moje włosy. Nakładam na całą noc, albo kilka h przed myciem.

Maska BingoSpa 40 składników. Powrót po długiej przerwie. Kupiłam w Auchan za 16 zł.

Bioetika, Crema di Essenza. Hit na KWC, w końcu i ja się skusiłam. Kiepsko dostępna, ja kupiłam w Makro za 18 zł. W składzie m.in olej kokosowy i aloes. Bardzo fajna, po kilku aplikacjach, zwłaszcza dłuższych, zobaczyłam jej moc :) 
http://wizaz.pl/kosmetyki/produkt.php?produkt=37980 opinie

Z innych odżywek, lżejszych, mam jeszcze Nivea Long Repair i odżywkę z Joanny. Nic więcej nie kupuję, bardzo mi pasuje mniejszy wybór, nie zamierzam znów mieć tony masek :)

2) WCIERKI


Wcierkę L-102 miałam dobre kilka lat temu :) Od tego czasu nigdzie nie spotkałam jej stacjonarnie. Teraz sobie o niej przypomniałam i zamówiłam na allegro razem z wodą brzozową, która kiedyś mocno przyspieszyła porost włosów. Lubię takie proste wcierki. Kiedyś przepadałam za Jantarem, ale teraz po tej zmianie składu wydaje mi się, że się pogorszył :( 

Wcierkowo więc jestem zabezpieczona na dłuższy czas, bo L-102 mam x3, a brzozówki x2 ;) Zejdzie szybko, bo teraz nawet 2 razy dziennie masuję głowę.

3) WEWNĘTRZNIE


Tu chyba największa zabawa ;) Strasznie się zawzięłam :P Wiem, że ponoć nie warto łączyć kilku kuracji naraz, ale co mi tam. Może nie umrę ;-) 

- Drożdże. Sama nie wierzę, że jestem aż tak zdesperowana, że do nich wróciłam. O ile do wszystkiego się przyzwyczaiłam, siemienia, pokrzywy, to drożdże są wciąż dla mnie obrzydliwe i wypijane na bezdechu :) Jednak to jedna z metod, która u wielu osób najbardziej przyspieszyła porost. 
Zalewam tylko wrzątkiem, żadnych dodatków i wybijam duszkiem jak ostygną. 

- Skrzypopokrzywa. Stary i dobry sposób na zatrzymanie wypadania. Staram się wypijać przynajmniej 1 kubek dziennie. 

- Siemię lniane. Mieszam z jogurtem lub sokiem malinowym i wcinam. Dla mnie jest bez smaku. Zalewam gorącą wodą i czekam, aż zrobi się glutkowaty. 

Koktakl pietruszkowo-jabłkowy - piję już od ponad miesiąca, ale nie codziennie - tak 3 razy w tygodniu. Wciskam jeszcze do niego cytrynę, żeby nie był taki mdły. Taka dawka witamin potrzebna jest na jesienno-zimowy czas :)

Wszystkie te kuracje wewnętrzne stosuję od ok. miesiąca i już widzę pierwsze efekty. Mnóstwo, po prostu mnóstwo nowych włosów na czubku głowy :) Nie mierzyłam, ale widzę, że też trochę urosły.

Niezły busz ;)

Nie wstawiam zdjęć całych włosów, bo totalnie nie jestem z nich teraz zadowolona. Jak podrosną i trochę się wzmocnią, wrzucę aktualizację i może pierwsze efekty. Zamierzam je także niedługo podciąć maszynką na prosto. Przeczytałam o samych zaletach tej metody i muszę wypróbować ją na sobie. Zamówiłam już maszynkę na allegro, bo do fryzjera na pewno nie pójdę... ;) Jeśli będę zadowolona i wszystko pójdzie gładko, wstawię zdjęcia :)



Wiem, że przy tych wszystkich kuracjach nie będę w stanie powiedzieć, co najbardziej przyspieszyło mi porost, co jest skuteczne, a co w ogóle, ale... trudno ;) Nie zależy mi, żeby wiedzieć - tylko, żeby urosły. Zresztą, już kiedyś robiłam kurację skrzypopokrzywą, drożdżami, siemieniem - wszystko jest na blogu.

To chyba tyle. Ciekawe, czy ktoś mnie jeszcze czyta? ;)

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Trochę nowego do pielęgnacji - Isana, Alterra, Himalaya...

Dawno nie byłam na kosmetycznych zakupach - nadal sukcesywnie niszczę swoje 'zbiory'. Doszłam do etapu posiadania jednego szamponu! Aż sama byłam zdziwiona, gdy to odkryłam ;) Skończyły mi się również wszystkie kremy do twarzy, więc musiałam wybrać się do Rossmana. Akurat trafiłam na pierwszy dzień z nowymi promocjami, więc w zasadzie wszystko, co kupiłam, było na obniżce.


Szampony z Isany z serii Professional. Nigdy nie zwracałam na nie uwagi, w ogóle raczej nie kupuję z Isany kosmetyków do pielęgnacji włosów (z drobnymi wyjątkami). Były po 4.99, regularna cena to 10 zł. Wzięłam Power Volumen, który ma zwiększać objętość włosów i ten dla włosów brązowych. Użyłam już obydwu, ale na razie się nie wypowiem, dopóki nie minie trochę czasu. Ten dla brązowych ma bardzo fajny kolor i konsystencję - zupełnie jakbym wylewała na dłoń syrop czekoladowo-karmelowy ;-)) 

Wzięłam również spray termoochronny z Isany - czasem zdarza mi się kręcić włosy lub lekko prostować, więc przyda się na takie wypadki. Nie ma rewelacyjnych opinii, ale nie będę po niego sięgała zbyt często, więc mi nie zależy ;) Kosztował 4-5 zł, już nie pamiętam.

Zawsze chętnie sięgam po żele z Isany, tym razem trafiłam na ładną wersję limitowaną o zapachu mango. Bardzo fajny, w sam raz na wakacje :)

Zanim wybrałam krem do twarzy, zrobiłam mały wywiad w Internecie, co jest najbardziej polecane. Propozycji oczywiście mnóstwo, ostatecznie wybrałam krem na dzień z Alterry z ekstraktem z winogron i białą herbatą. Ma dobre opinie i charakterystyczny dla Alterry naturalny skład, więc to przede wszystkim zaważyło na wyborze. Im mniej chemii na twarz, tym lepiej ;) Jak na razie użyłam kilka razy i jestem zadowolona.

Byłam też w drogerii Koliber, gdzie trafiłam na promocję mydełek Himalaya - 2.99 plus jeden gratis. Wzięłam ten z kurkumą i neem (chyba najpopularniejszy) oraz z miodem. Będę czasem oczyszczała nimi twarz.
W Kolibrze wpadł mi też w oko koralowy lakier Golden Rose, nr 244. Piękny, takiego kolorku szukałam od dawna, coś między czerwienią, a pomarańczowym. 


----------------------------------------------------------------


Przy okazji pochwalę się, gdzie spędzałam długi weekend czerwcowy :)


Karkonosze, widok na schronisko Samotnia, Strzechę Akademicką i oczywiście nad tym wszystkim Śnieżkę :)


A tu ze Śnieżki widok na Dom Śląski. 

Mieliśmy piękną pogodę, a to w górach podstawa :) Piękny, ale i bardzo wyczerpujący weekend - nie wypoczęłam :-D





wtorek, 26 maja 2015

Włosy w maju - aktualizacja.

Ostatnio coraz rzadziej robię zdjęcia włosów, bo wraz z długością robią się coraz bardziej niesforne i nieporządne. Nie ukrywam, że wymagają podcięcia, bo na wielu zdjęciach już zobaczyłam, że końce robią się przezroczyste.

Na tym tego tak bardzo nie widać, bo są wymuskane i czesane chyba z pół h :-P



Upłynęły prawie dwa miesiące od zdjęcia po lewej. Coś urosły, ale raczej standardowo. Do przyspieszania stosuję teraz kurację z Joanny Power Hair, ale szczerze szału nie robi, mimo ciekawego składu.

Włosy na zdjęciu umyte są czarnym mydłem Agafii, które wreszcie zdobyłam - z wymiany ;) Mam okazję przetestować to sławne mydło, na pewno pojawi się recenzja. Jak widać z myciem włosów radzi sobie spoko, ale maska jest konieczna po wszystkim.



Włosy pewnie podetnę po wakacjach, bo czekają mnie dwa wesela i zwyczajnie szkoda mi długości ;) Trudno w to uwierzyć, ale we wrześniu minie ROK, odkąd ostatni raz to robiłam!

Ostatnio coraz bardziej kombinuję z kręceniem włosów, bo tak się stało, że mam dwie lokówki ;), ale póki co rozpacz mnie ogarnia. Moje włosy prostują się już po 20 minutach od zakręcenia, co jest lekko frustrujące. Jak już niszczyć włosy, niech przynajmniej cieszę się efektem, a nie takie nie wiadomo co ;) Możecie polecić jakieś superutrwalające pianki, lakiery itd? To temat, na którym w ogóle się nie znam... 



środa, 13 maja 2015

Fitness Platinium - jakie zajęcia polecam, co sądzę o tym klubie?

Wiosna to jak co roku okres, kiedy z przerażeniem odkrywamy, ile tłuszczyku wyhodowałyśmy pod bezpiecznymi, długimi, ciepłymi swetrami i innymi częściami garderoby. Rozpoczyna się odliczanie tygodni do wakacji, a wraz z liczeniem rośnie motywacja, żeby coś ze sobą zrobić. Na wiosnę widać najwięcej biegaczy, dla niektórych rzecz jasna bieganie to już styl życia, ale po znacznej części widać, że ta aktywność rodzi się w mękach ;-)

Dla mnie to pierwsza wiosna w życiu, kiedy nie dołączam do tego grona osób. Bo tak, zawsze motywacja pojawiała się dopiero na wiosnę, wtedy odkopywałam ciuchy do biegania, stare, wysłużone Nike i zaczynałam biegać. Motywacja zwykle kończyła się po kilku tygodniach, coraz dłuższe przerwy, które kończyły się całkowitym zerwaniem z ćwiczeniami. Na marginesie - bieganie nigdy nie było moją ulubioną aktywnością, może dlatego tak szybko kończył mi się zapał ;)


Źródło: Internet

Tym razem mogę z dumą powiedzieć, że już nie muszę desperacko starać się wyrobić sylwetkę w kilka tygodni. Ćwiczyłam całą jesień i zimę, regularnie od listopada, odkąd stałam się posiadaczką karty MultiBenefit, która daje mi możliwość darmowego wstępu do wielu obiektów sportowych. Świetna sprawa :) Kiedy tylko ją dostałam, zaczęłam przede wszystkim regularnie chodzić do fitness klubu i odkryłam, że chyba to właśnie było mi potrzebne, żeby regularnie ćwiczyć. Mimo że ogólnie lubię działać indywidualnie, w kwestii ćwiczeń zdecydowanie mi to nie wychodziło. Szybko się nudzę i zniechęcam, muszę mieć ciekawie i z urozmaiceniami ;-) Dlatego zajęcia grupowe w Fitness Platinium były strzałem w dziesiatkę, bo dostałam to co chciałam - mnóstwo różnorodnych zajęć z wykorzystaniem ciekawych technik i urządzeń, zero monotonii i rutyny. 

Dziś chciałabym Wam opisać, które zajęcia polecam w Fitness Platinium i bez których nie wyobrażam sobie już tygodnia :) Koncentruję się na FP na Zakopiance w Krakowie, bo tam jestem stałym gościem. Wg strony Zumi w rankingu najlepszych klubów w Polsce plasuje się całkiem nieźle, bo na 7 miejscu na 65. Jeśli chodzi o sam klub - jest bardzo duży, mnóstwo maszyn, dobrze wyposażona siłownia, 2 sale do zajęć fitness, sala do Active Walk, do Spinningu i tzw. Strefa Kobiet, gdzie znajdziemy takie śmieszne maszyny jak platforma wibracyjna czy rolleny. Z tej sali nie korzystam, bo raczej nie interesuje mnie stanie i trzęsienie się z pasem wibracyjnym :-D Ale dla każdego coś dobrego. Z mojej strony ukłon w stronę Platinium, bo starają się bardzo i sprowadzają wszystko, co akurat jest na topie. Spotkałam się z opiniami, że Platinium jest lansiarskie, chodzą tam same wymalowane dziewczyny i napompowane chłopaki i jak w każdej opinii, jest w tym część prawdy ;) Jasne, zdarzają się dziwne osoby, ale kto by się tam przejmował? Przychodzę tam ćwiczyć, a nie szukać przyjaciół ;) 
Fajną sprawą jest, że z łazienek jest bezpośrednie przejście do saun - mamy do wyboru suchą lub łaźnię parową. Bez dodatkowych opłat. Wygrzać się po męczącym treningu - bezcenne :)

Dla mnie na 1 miejscu jest jaki jest poziom zajęć i podejście trenerów, a to w moim mniemaniu jest na bardzo wysokim poziomie. Gdy tam zaczynałam chodzić, zaskoczyło mnie przede wszystkim, jak ogromnie zmotywowane są wszystkie osoby uczęszczające w zajęciach. Tam nie ma leżenia, śmiania się, odpuszczania sobie - każdy z zaciętością ćwiczy do upadłego :-D Dla mnie to jest super, bo dodatkowo motywuje - łatwiej sobie odpuścić, gdy wszyscy odpuszczają. Trenerzy czuwają nad tym, żeby wszystko przebiegało bezpiecznie, ale i dawało wycisk :)

No ale tak ogólnie to mogłabym pisać i pisać, bo naprawdę wciągnęłam się w fitness ;) Może przejdę konkretnie, które zajęcia idealnie trafiły w mój gust.

1. Active Walk. 

Active Walk jest nowością na rynku fitness, którą warto wypróbować. Jej fenomen tkwi w specjalnych, bezsilnikowych, wąskich bieżniach napędzanych siłą własnych mięśni. Dzięki temu masz całkowitą kontrolę nad swoim ciałem i obciążeniem. Walkery uniesione są lekko do góry, dzięki czemu świetnie imitują górskie wędrówki. Program Active jest przeznaczony dla wszystkich grup wiekowych, zawiera szerokie możliwości treningowe i znacznie mniej obciąża stawy. System ćwiczeń może opierać się na samych bieżniach lub w połączeniu z innymi przyrządami gimnastycznymi.

Dzięki tym innowacyjnym zajęciom:
stracisz zbędne kilogramy,

wyrzeźbisz mięśnie,
wzmocnisz ciało,
wysmuklisz sylwetkę,
odczujesz fizyczną i umysłową równowagę
skutecznie zredukujesz stres.

Rodzaje zajęć Active Walk:

Active Walk Program oparty na szybkim marszu połączonym ze specjalnym zestawem ćwiczeń angażujących nie tylko mięśnie pośladków, ud i nóg, ale także ramion i brzucha w całości wykonywany na bieżniach. 
Zajęcia o wysokiej intensywności.

Walk&TBC Zajęcia łączące trening aerobowy na bieżniach Active Walk z ćwiczeniami kształtującymi górne i dolne partie mięśniowe z użyciem dodatkowych obciążeń. Doskonale modeluje całą sylwetkę i pomaga spalić tkankę tłuszczową, idealny dla osób w każdym wieku, początkujących jak i zaawansowanych.
Walk&Shape Trening o średniej intensywności składający się z dwóch części- pierwsza z wykorzystaniem bieżni ukierunkowana na spalanie tkanki tłuszczowej, druga- skupiona na ćwiczeniu mięśni brzucha.


Pierwszy filmik instruktażowy właśnie z Fitness Platinium - chodzę czasami do tej pani na zajęcia, ale prowadzi tylko w czwartki, więc nie zawsze udaje mi się być. Filmik jest spokojny, więc nie widać, jaki wycisk daje naprawdę :-D Po kwadransie ma się ochotę już położyć na tej bieżni ;)

Tutaj coś bardziej energicznego. Ogólnie zajęcia zależą od stylu prowadzącego, można zrobić na bieżni naprawdę mnóstwo rzeczy, wszystko zależy od kreatywności :)


Ja chodzę głównie na zajęcia do Renaty Mączyńskiej, która jest jedną z najlepszych instruktorek w Platinium. Mega power, energia, pozytywna atmosfera, a jednocześnie skupienie i koncentracja. To były jedne z pierwszych zajęć, na które się ośmieliłam wejść i mimo, że kondycyjnie wysiadałam i nie dałam rady zrobić nawet 1/5 ćwiczeń, wytrwale chodziłam. Teraz to jedne z moich ulubionych zajęć, czuje się na nich pewnie (choć nieraz nadal nie daję rady ;) ), dają mi pozytywnego kopa i mimo zmęczenia mam po nich więcej energii, niż wcześniej. 

Z osobistych efektów - pięknie wyrabiają się nogi, wysmuklają, jeszcze nigdy nie miałam tak jędrnych ud, jak teraz ;) Active jest świetny na spalanie tkanki tłuszczowej. Mimo że nie schudłam, bo ważę bardzo podobnie jak przed ćwiczeniami, ciało wygląda całkiem inaczej - jest mniej otłuszczone. 

2. Energy Jump.

Zajęcia wbrew prawu grawitacji... za to zgodnie z prawem świetnej zabawy. Trampolina do aerobiku to wytrzymała mata do skoków. Na trampolinie może ćwiczyć każdy bez względu na wiek i płeć. Zajęcia nie tylko dla wytrwałych sportowców i młodych osób, które trenują od dłuższego czasu. To świetne rozwiązanie dla każdego, także dla tych, którzy dopiero zaczynają przygodę z fitnessem. Aerobic na trampolinach jest formą treningu interwałowego, podczas którego mamy do czynienia z naprzemiennym wysiłkiem. Trening ten niesie ze sobą całą masę pozytywnych skutków dla ciała i ducha.To rewelacyjny sposób na pozbycie się stresu i napięcia związanego z codziennymi obowiązkami. Jest to bezpieczna forma ćwiczeń, która nie obciąża stawów, a jednocześnie wzmacnia mięśnie. Oprócz poprawy krążenia trampolina wpływa także na układ oddechowy oraz pozwala na skuteczną pracę nad równowagą.


Bardzo, bardzo popularne zajęcia ;-) Ja chodzę do Agi Stasik i w zimie nieraz trzeba było się zapisywać z 2dniowym wyprzedzeniem. Trampolin jest tylko 20, więc liczba miejsc ograniczona :)
Niech Was tylko nie zmyli, że to taka lekka zabawa - to niezły wycisk. Pamiętam, że po moich pierwszych zajęciach byłam cała mokra, grzywkę to mogłam sobie zaczesać do góry i tak by została :-D Bardzo wysoka intensywność treningu. Fajne jest to, że jest oryginalnie, można poćwiczyć zmysł równowagi, no i spalić setki kalorii. Super ćwiczenie na nogi, ale i na całe ciało - podczas skakania wszystko pracuje ;)

3. Bosu funkcjonalne.

Ćwiczenia na BOSU doskonale wpływają na mięśnie posturalne, uelastyczniają kręgosłup a przy okazji kształtują świadomość własnego ciała. W tym przypadku ćwiczenia wykonywane są bardzo dynamicznie(w maksymalnym, indywidualnym tempie i zaangażowaniu ćwiczącego). BOSU jest wprost wymarzonym urządzeniem do wszelkiego rodzaju podskoków, przeskoków, wyskoków. Dzięki unikalnej budowie amortyzuje siłę uderzenia, w momencie styku stopy z kopułą. Z BOSU można poprawiać siłę, wytrzymałość, zwinność oraz równowagędku ćwiczenia wykonywane są bardzo dynamicznie(w maksymalnym, indywidualnym tempie i zaangażowaniu ćwiczącego). 


Na bosu chodzę głównie do Kasi Kurek, mojej drugiej ulubionej trenerki w Platinium :) Prowadzi wiele zajęć, FitBall, ABT, Step i zawsze przychodzi do niej mnóstwo ludzi. Nic dziwnego - ma mnóstwo energii, na zajęciach jest wycisk, ale też pełno humoru, bo ma zwyczaj chodzić między ludźmi i ich rozśmieszać ;) Bardzo lubię zajęcia przez nią prowadzone. Co do bosu - jeszcze w 100% go nie ogarnęłam i wiele ćwiczeń sprawia mi trudność. Utrzymanie równowagi, brzuchy na bosu - proste to to nie jest ;-) Ale im trudniej, tym ciało intensywniej pracuje. 

Chodzę też na wiele innych zajęć. Pump - ćwiczenia ze sztangami (obciążenie wybiera sobie każdy sam), Brzuchomanię, ABT - na co mam ochotę i co mi przyjdzie do głowy. Fajnie jest mieć wybór i fajna jest różnorodność - chyba to był klucz do mnie, żebym regularnie ćwiczyła :)

A na jakie zajęcia NIE chodzę?

Nie zobaczycie mnie na Zumbie i na Stepie. Moja pamięć ruchowa i koordynacja jest bardzo, bardzo kiepska :-D Nie nadaję się do żadnych zajęć, które wymagają zapamiętania kroków lub tanecznych ruchów. Jestem jak kawałek drewna w tych sprawach ;) Nie chodzę też na Spinning, bo rower mnie nudzi. To już wolę na świeżym powietrzu. 


Taki nietypowy post, ale lubię mówić o moich ćwiczeniach, no i zauważyłam, że post o kręceniu hula-hop jest teraz często odświeżany ;) 



czwartek, 30 kwietnia 2015

Rossman, szybkie i skromne zakupy kolorówkowe.

Właśnie wróciłam z Rossmana - nie należało to do najprzyjemniejszych przeżyć. Cała drogeria świeciła pustkami, bo wszystkie kobietki skupiły się na szafach z kolorówką ;) Z tego względu szybko rozbolała mnie głowa i po wzięciu kilku rzeczy, o których już wcześniej myślałam, opuściłam czym prędzej sklep. Nie należał też do przyjemnych widok, jak wszystko jest odkręcane i testowane na dłoniach czy też bezpośrednio na twarzy. Można się zniechęcić do zakupów... No cóż, swoje kosmetyki wzięłam z tylnych rzędów, mimo świadomości, że i tak nie mam pewności, czy macane nie było. Jedynie nadzieję ;) 

Promocja -49% zachęca co prawda do wzięcia droższych rzeczy, ale ja jestem z innej kategorii - biorę rzeczy tanie, żeby mieć jeszcze taniej ;-)) Zresztą, nigdy nie wydawałam dużo na kolorówkę. Chciałam przede wszystkim kupić jakiś tusz z Wibo i bazę pod cienie. Do tej pory byłam wierna zielonemu Wibo, ale chciałam przetestować coś innego. Extreme lashes miał dość dobre opinie, więc padło na niego. 


Zbiera minusy za osypywanie się, ale czego wymagać od tuszu za niecałej 10 zł. Już przeszedł pierwsze testy i pierwsze wrażenie pozytywne, zobaczymy, co będzie dalej ;-)

Baza pod cienie z Wibo to strzał w ciemno, niewiele o niej czytałam. W ogóle nie wiedziałam, że Wibo ma bazę pod cienie ;) Od dawna szukam czegoś fajnego z tej kategorii, ale coś nie mam szczęścia. Może Wy mi coś polecicie? Tylko nie Duraline z Inglota, bo już miałam.
Cena regularna - 10 zł.

Kobaltowy liner wpadł mi w oko ot tak, nie był planowany. Dopiero teraz zobaczyłam, że ma fatalne opinie na KWC, no cóż ;) Zobaczymy, co u mnie będzie. Ma piękny kolorek, ale ponoć jest niezbyt trwały... Zapłaciłam za niego 5 zł, więc płakać nie będę.

Do zdjęcia nie załapał się żel do ciała z Isany o zapachu malinowym, edycja limitowana. Bardzo słodki.

Za całość zapłaciłam 16 zł - to lubię ;) W kolejnej części promocji będą szminki - być może się na jakąś skuszę, choć ostatnio ze smutkiem wszystkie pomadki leżą u mnie odłogiem. Nie mogę malować ust, bo są zbyt przesuszone od Izoteku i pomadka fatalnie na nich wygląda. Na szczęście kurację już skończyłam i powoli wszystko będzie wracać do normy.

To tyle, miłego dnia!


piątek, 24 kwietnia 2015

Mydło, maska i olejek - jak się sprawdziły? Recenzja rosyjskich kosmetyków.

Te kosmetyki trochę czekały na swoją recenzję, ale lepiej późno, niż wcale :) Intensywnie używałam ich w tamtym roku, zachwycona pięknymi składami, zapachami i opakowaniami ;-) Dziś na celowniku kwiatowe mydło Babuszki Agafii, czarna marokańska maska (na bazie olejku arganowego, hit dla wielu włosomaniaczek), wzmacniający olejek do włosów. 


Zacznę od kwiatowego mydła, które jest chyba odrobinę mniej znane w blogosferze - większe zachwyty zbiera czarne mydło, którego swoją drogą jeszcze nie miałam okazji spróbować.  
Od strony estetycznej kosmetyk prezentuje się bardzo ładnie, wnętrze zabepieczone jest dodatkowym wieczkiem. Żeby uniknąć ciągłego wkładania paluchów i narażenia dużej części kosmetyku na zepsucie, warto przełożyć część do mniejszego słoiczka. Pojemność jest bardzo duża, bo aż 500 ml. 


Mydełko przeznaczone jest do mycia całego ciała, nadaje się i do włosów, i do twarzy. Taki wielofunkcyjny kosmetyk :) Skład ma bardzo ładny, dużo olei i ekstraktów:

Aqua, Cedrus Deodara Oil, Linum Usitassimum Oil, Arcticum Lappa Oil, Davurica Soybean Oil, Brassica Alba Oil, Hip pophae Rhamnoides Oil, Corylus Avellana Oil, Camelina Sativa Oil, Rosa Canina Oil, Pulmonaria Officinalis Intract, Calluna Vulgaris Intract, Hypericum Perforatum Intract, Tilia Cordata Intract, Origanum Vulgare Intract, Epilobium Intract, Chamomilla Recutita Intract, Salvia Officinalis Intract, Tusillago Farfara Intract, Centaurea Jacea Intract, Leuzea Carthamoides Intract, , Sodium Laureth Sulfate, Sorbitol, Cocamide DEA, Anemome Sylvestris Extract, Adonis Sibirica Extract, Malva Sylvestris Extract, Melilotu Officinalis Extract, Aralia Mandshurica Extract, Phellodendron Amurense Extract, Hesperis Sibirica Extract, Sorbus Aucuparia Extract, Glycyrrhiza Glabra Extract, Saponaria Alba Officinalis Extract, Saponaria Rubra Officinalis Extract, Polygala Sibirica Extract, Beeswax, Propylene Glycol Chenopodium Amrosioides Extract, Mel, Propolis, Nectar Floralis, Pollen, Methylisothiazolinone.

Nie jest super-naturalnie, bo mydełko zawiera SLS, ale w środku składu, więc go ignoruję :-P Zresztą, nie jestem już maniaczką naturalności, od dawna już myję włosy tradycyjnymi szamponami i jest dobrze :) Opis składników znajduje się w podlinkowanym sklepie, więc nie będę kopiować - lista jest naprawdę długa.


Konsystencja mydełka jest gęsta, coś jak zbity żel. Do umycia twarzy wystarczy odrobina z tego, co nałożyłam na palec. Najmocniejszym atutem rosyjskiego kosmetyku jest ZAPACH, w nos uderza nas aromat słodkich kwiatów. Bardzo go lubię :)

Jak używałam mydełka? Głównie sprawdzałam, jak radzi sobie jako żel do twarzy. Wynik? Bardzo dobry. Nie przesuszał, nie czynił szkód cerze - w skrócie - łagodny i przyjazny :) Z drugiej strony - nie mogę powiedzieć, żeby robił coś ''wow'', nie widziałam, żeby jego działania odbijało się jakoś szczególnie pozytywnie na skórze. No ale - to tylko żel, którym myłam szybko twarz i spłukiwałam, więc też nie ma co wymagać cudów :)
Użyłam go też kilka razy do włosów, ale tu efekt był taki sobie. Domywał włosy, nie były po nim suche (może trochę końcówki), ale szybciej robiły się obciążone. Więc jako 'szampon' nie zdawał do końca egzaminu. Ponoć czarne mydło pod tym względem jest o niebo lepsze.
Do ciała używałam go rzadko, bo było mi szkoda ;) Działanie - tradycyjne, za bardzo nie ma co się rozpisywać.

Ogólnie podsumowuję go pozytywnie, ale nie uważam, żeby był niezbędnikiem w mojej pielęgnacji. Może kiedyś porównam go z czarnym mydłem.
Cena - ok. 40 zł, warto patrzeć na promocję na Skarbach Syberii, teraz jest np. za 35.


Czarna marokańska maska z Planeta Organica. Oj, bardzo chciałam ją mieć, naczytałam się o super efektach ;-) 


Na 1 miejscu zawiera cenny olejek arganowy, więc jeśli wiemy, że nam służy - warto spróbować.

Aqua with infusions of Organic Argania Spinosa Kernel Oil (organiczny olej arganowy), Organic Citrus Aurantium Amara Flower Oil (organiczny olejek neroli), Laurus Nobilis Leaf Extract (olej laurowy), Olea Europaea Fruit Oil (oliwa z oliwek), Eucalyptus Globulus Leaf Oil (olejek eukaliptusowy), Lavandula Angustifolia (lavender) Oil (olejek lawendowy), Origanum Vulgaris Extract (wyciąg z oregano), Cetearyl Alcohol, Glyceryl Srearate, Behentrimonium Chloride, Cetyl Ether,Isopopyl Palmitate, Cyclopentasiloxane, Dimethiconol, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid

A ja powiem tak. Szału u mnie nie zrobiła ta maska. Niesamowicie pachnie (trochę jak męskie perfumy, przyjemny zapach), cudownie zmiękcza i nawilża włosy, tego jej nie mogę odmówić, ale ma podstawową wadę - pozbawia moje włosy całkowicie objętości. Są miękkie i błyszczące, ale sprawiają wrażenie oklapłych - a tego nie lubię. Myślę, że dla wysokoporowatych włosów będzie bardzo dobra, ja jednak nie mam włosów wymagających dociążenia.
Cena - ok. 30 zł, teraz jest za 22.


I na koniec wzmacniający olejek Agafii. Pokładałam w nim chyba największe nadzieje, bo jak wiecie - kocham olejki do włosów :-D

Prezentuje się chyba najciekawiej ze wszystkich dzisiaj zaprezentowanych kosmetyków. Ma ładny zielony kolor, w środku jest taka jakby kolba z ziarnami, więc wylewając porcję olejku zawsze jakieś ziarenko się załapie :-D Super to wygląda, wizualnie jestem zachwycona tym olejkiem. Ma też rewelacyjny zapach (zapachy to mocna strona rosyjskich kosmetyków ;) ), kwiatowy, słodki.


Skład również jest na piątkę, zawiera same naturalne składniki:

Arctium Lappa Seed Oil, Coriandrum Sativum (Coriander) Seed, Carum Carvi (Caraway) Seed, Organic Hippophae Rhamnoides Oil, Organic Linum Usitatissimum (Linseed) Seed Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Tocopherol, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Seed, Allium Cepa (Onion) Root Extract, Ocimum Basilicum (Basil) Oil, Abies Sibirica Oil. 

No i tak to czasem jest, że wszystko się pięknie zapowiada, ale ostateczny efekt wcale ... głowy nie urywa ;-) Nie chciałam na początku uwierzyć, że to przez ten olej, próbowałam z różnymi szamponami, maskami.... Niestety. Coś jest z tym olejem, że na moje włosy nie działa zbyt dobrze. Dodaje im blasku, tak, ale sprawia też, że są ''piórkowate'' na końcach i ogólnie nie wyglądają dobrze. Nie układają się, końce są powywijane. Zdecydowanie nie działa dobrze na długość włosów. Myślę jednak, że ze względu na ładny skład lepiej go stosować na sam skalp, wolę jednak olejki, które działają dobrze na całość. 

Może inne rodzaje tego olejku bardziej by mi podeszły.
Cena - ok. 35 zł, teraz za 22.


Miałyście któryś z tych kosmetyków? Co sądzicie?