czwartek, 30 kwietnia 2015

Rossman, szybkie i skromne zakupy kolorówkowe.

Właśnie wróciłam z Rossmana - nie należało to do najprzyjemniejszych przeżyć. Cała drogeria świeciła pustkami, bo wszystkie kobietki skupiły się na szafach z kolorówką ;) Z tego względu szybko rozbolała mnie głowa i po wzięciu kilku rzeczy, o których już wcześniej myślałam, opuściłam czym prędzej sklep. Nie należał też do przyjemnych widok, jak wszystko jest odkręcane i testowane na dłoniach czy też bezpośrednio na twarzy. Można się zniechęcić do zakupów... No cóż, swoje kosmetyki wzięłam z tylnych rzędów, mimo świadomości, że i tak nie mam pewności, czy macane nie było. Jedynie nadzieję ;) 

Promocja -49% zachęca co prawda do wzięcia droższych rzeczy, ale ja jestem z innej kategorii - biorę rzeczy tanie, żeby mieć jeszcze taniej ;-)) Zresztą, nigdy nie wydawałam dużo na kolorówkę. Chciałam przede wszystkim kupić jakiś tusz z Wibo i bazę pod cienie. Do tej pory byłam wierna zielonemu Wibo, ale chciałam przetestować coś innego. Extreme lashes miał dość dobre opinie, więc padło na niego. 


Zbiera minusy za osypywanie się, ale czego wymagać od tuszu za niecałej 10 zł. Już przeszedł pierwsze testy i pierwsze wrażenie pozytywne, zobaczymy, co będzie dalej ;-)

Baza pod cienie z Wibo to strzał w ciemno, niewiele o niej czytałam. W ogóle nie wiedziałam, że Wibo ma bazę pod cienie ;) Od dawna szukam czegoś fajnego z tej kategorii, ale coś nie mam szczęścia. Może Wy mi coś polecicie? Tylko nie Duraline z Inglota, bo już miałam.
Cena regularna - 10 zł.

Kobaltowy liner wpadł mi w oko ot tak, nie był planowany. Dopiero teraz zobaczyłam, że ma fatalne opinie na KWC, no cóż ;) Zobaczymy, co u mnie będzie. Ma piękny kolorek, ale ponoć jest niezbyt trwały... Zapłaciłam za niego 5 zł, więc płakać nie będę.

Do zdjęcia nie załapał się żel do ciała z Isany o zapachu malinowym, edycja limitowana. Bardzo słodki.

Za całość zapłaciłam 16 zł - to lubię ;) W kolejnej części promocji będą szminki - być może się na jakąś skuszę, choć ostatnio ze smutkiem wszystkie pomadki leżą u mnie odłogiem. Nie mogę malować ust, bo są zbyt przesuszone od Izoteku i pomadka fatalnie na nich wygląda. Na szczęście kurację już skończyłam i powoli wszystko będzie wracać do normy.

To tyle, miłego dnia!


piątek, 24 kwietnia 2015

Mydło, maska i olejek - jak się sprawdziły? Recenzja rosyjskich kosmetyków.

Te kosmetyki trochę czekały na swoją recenzję, ale lepiej późno, niż wcale :) Intensywnie używałam ich w tamtym roku, zachwycona pięknymi składami, zapachami i opakowaniami ;-) Dziś na celowniku kwiatowe mydło Babuszki Agafii, czarna marokańska maska (na bazie olejku arganowego, hit dla wielu włosomaniaczek), wzmacniający olejek do włosów. 


Zacznę od kwiatowego mydła, które jest chyba odrobinę mniej znane w blogosferze - większe zachwyty zbiera czarne mydło, którego swoją drogą jeszcze nie miałam okazji spróbować.  
Od strony estetycznej kosmetyk prezentuje się bardzo ładnie, wnętrze zabepieczone jest dodatkowym wieczkiem. Żeby uniknąć ciągłego wkładania paluchów i narażenia dużej części kosmetyku na zepsucie, warto przełożyć część do mniejszego słoiczka. Pojemność jest bardzo duża, bo aż 500 ml. 


Mydełko przeznaczone jest do mycia całego ciała, nadaje się i do włosów, i do twarzy. Taki wielofunkcyjny kosmetyk :) Skład ma bardzo ładny, dużo olei i ekstraktów:

Aqua, Cedrus Deodara Oil, Linum Usitassimum Oil, Arcticum Lappa Oil, Davurica Soybean Oil, Brassica Alba Oil, Hip pophae Rhamnoides Oil, Corylus Avellana Oil, Camelina Sativa Oil, Rosa Canina Oil, Pulmonaria Officinalis Intract, Calluna Vulgaris Intract, Hypericum Perforatum Intract, Tilia Cordata Intract, Origanum Vulgare Intract, Epilobium Intract, Chamomilla Recutita Intract, Salvia Officinalis Intract, Tusillago Farfara Intract, Centaurea Jacea Intract, Leuzea Carthamoides Intract, , Sodium Laureth Sulfate, Sorbitol, Cocamide DEA, Anemome Sylvestris Extract, Adonis Sibirica Extract, Malva Sylvestris Extract, Melilotu Officinalis Extract, Aralia Mandshurica Extract, Phellodendron Amurense Extract, Hesperis Sibirica Extract, Sorbus Aucuparia Extract, Glycyrrhiza Glabra Extract, Saponaria Alba Officinalis Extract, Saponaria Rubra Officinalis Extract, Polygala Sibirica Extract, Beeswax, Propylene Glycol Chenopodium Amrosioides Extract, Mel, Propolis, Nectar Floralis, Pollen, Methylisothiazolinone.

Nie jest super-naturalnie, bo mydełko zawiera SLS, ale w środku składu, więc go ignoruję :-P Zresztą, nie jestem już maniaczką naturalności, od dawna już myję włosy tradycyjnymi szamponami i jest dobrze :) Opis składników znajduje się w podlinkowanym sklepie, więc nie będę kopiować - lista jest naprawdę długa.


Konsystencja mydełka jest gęsta, coś jak zbity żel. Do umycia twarzy wystarczy odrobina z tego, co nałożyłam na palec. Najmocniejszym atutem rosyjskiego kosmetyku jest ZAPACH, w nos uderza nas aromat słodkich kwiatów. Bardzo go lubię :)

Jak używałam mydełka? Głównie sprawdzałam, jak radzi sobie jako żel do twarzy. Wynik? Bardzo dobry. Nie przesuszał, nie czynił szkód cerze - w skrócie - łagodny i przyjazny :) Z drugiej strony - nie mogę powiedzieć, żeby robił coś ''wow'', nie widziałam, żeby jego działania odbijało się jakoś szczególnie pozytywnie na skórze. No ale - to tylko żel, którym myłam szybko twarz i spłukiwałam, więc też nie ma co wymagać cudów :)
Użyłam go też kilka razy do włosów, ale tu efekt był taki sobie. Domywał włosy, nie były po nim suche (może trochę końcówki), ale szybciej robiły się obciążone. Więc jako 'szampon' nie zdawał do końca egzaminu. Ponoć czarne mydło pod tym względem jest o niebo lepsze.
Do ciała używałam go rzadko, bo było mi szkoda ;) Działanie - tradycyjne, za bardzo nie ma co się rozpisywać.

Ogólnie podsumowuję go pozytywnie, ale nie uważam, żeby był niezbędnikiem w mojej pielęgnacji. Może kiedyś porównam go z czarnym mydłem.
Cena - ok. 40 zł, warto patrzeć na promocję na Skarbach Syberii, teraz jest np. za 35.


Czarna marokańska maska z Planeta Organica. Oj, bardzo chciałam ją mieć, naczytałam się o super efektach ;-) 


Na 1 miejscu zawiera cenny olejek arganowy, więc jeśli wiemy, że nam służy - warto spróbować.

Aqua with infusions of Organic Argania Spinosa Kernel Oil (organiczny olej arganowy), Organic Citrus Aurantium Amara Flower Oil (organiczny olejek neroli), Laurus Nobilis Leaf Extract (olej laurowy), Olea Europaea Fruit Oil (oliwa z oliwek), Eucalyptus Globulus Leaf Oil (olejek eukaliptusowy), Lavandula Angustifolia (lavender) Oil (olejek lawendowy), Origanum Vulgaris Extract (wyciąg z oregano), Cetearyl Alcohol, Glyceryl Srearate, Behentrimonium Chloride, Cetyl Ether,Isopopyl Palmitate, Cyclopentasiloxane, Dimethiconol, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid

A ja powiem tak. Szału u mnie nie zrobiła ta maska. Niesamowicie pachnie (trochę jak męskie perfumy, przyjemny zapach), cudownie zmiękcza i nawilża włosy, tego jej nie mogę odmówić, ale ma podstawową wadę - pozbawia moje włosy całkowicie objętości. Są miękkie i błyszczące, ale sprawiają wrażenie oklapłych - a tego nie lubię. Myślę, że dla wysokoporowatych włosów będzie bardzo dobra, ja jednak nie mam włosów wymagających dociążenia.
Cena - ok. 30 zł, teraz jest za 22.


I na koniec wzmacniający olejek Agafii. Pokładałam w nim chyba największe nadzieje, bo jak wiecie - kocham olejki do włosów :-D

Prezentuje się chyba najciekawiej ze wszystkich dzisiaj zaprezentowanych kosmetyków. Ma ładny zielony kolor, w środku jest taka jakby kolba z ziarnami, więc wylewając porcję olejku zawsze jakieś ziarenko się załapie :-D Super to wygląda, wizualnie jestem zachwycona tym olejkiem. Ma też rewelacyjny zapach (zapachy to mocna strona rosyjskich kosmetyków ;) ), kwiatowy, słodki.


Skład również jest na piątkę, zawiera same naturalne składniki:

Arctium Lappa Seed Oil, Coriandrum Sativum (Coriander) Seed, Carum Carvi (Caraway) Seed, Organic Hippophae Rhamnoides Oil, Organic Linum Usitatissimum (Linseed) Seed Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Tocopherol, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Seed, Allium Cepa (Onion) Root Extract, Ocimum Basilicum (Basil) Oil, Abies Sibirica Oil. 

No i tak to czasem jest, że wszystko się pięknie zapowiada, ale ostateczny efekt wcale ... głowy nie urywa ;-) Nie chciałam na początku uwierzyć, że to przez ten olej, próbowałam z różnymi szamponami, maskami.... Niestety. Coś jest z tym olejem, że na moje włosy nie działa zbyt dobrze. Dodaje im blasku, tak, ale sprawia też, że są ''piórkowate'' na końcach i ogólnie nie wyglądają dobrze. Nie układają się, końce są powywijane. Zdecydowanie nie działa dobrze na długość włosów. Myślę jednak, że ze względu na ładny skład lepiej go stosować na sam skalp, wolę jednak olejki, które działają dobrze na całość. 

Może inne rodzaje tego olejku bardziej by mi podeszły.
Cena - ok. 35 zł, teraz za 22.


Miałyście któryś z tych kosmetyków? Co sądzicie?


wtorek, 14 kwietnia 2015

Aktualizacja włosów w kwietniu i skąpa relacja z używania czosnkowo-cebulowej wcierki...

Grubo ponad miesiąc temu musiało mi się nudzić, bo wzięło mnie na eksperymentowanie z domowymi wcierkami. Padło na cebulowo-czosnkową, bo w końcu otoczona taką dobrą sławą... Więcej pisałam o tym w tym poście. Nie chce mi się w sumie opisywać dokładnie jak przyrządziłam tę wcierkę, bo niestety cały ten eksperyment nie uważam za udany. A wtedy, wiadomo, nie chce się wgłębiać w szczegóły ;-)

Ogólnie zdaję sobie sprawę, że na pewno wcierka nie miała szans w pełni pokazać swoich właściwości, bo :

- stosowałam ją tylko przed umyciem - za bardzo śmierdziała, żebym mogła jej nie zmywać, 
- i punkt, który z tego wypływa - lądowała na głowie tak co 3 dzień. To za rzadko
-  nie przemyślałam proporcji, gdybym dała mniej czosnku i cebuli, dodała jakiś eteryczny olejek łagodzący ten zabójczy zapaszek, może wyszłoby mi coś łagodniejszego do codziennego wcierania. Jednak ja musiałam zrobić bombę ;-)

No, ale. Podekscytowana, zrobiłam 2 tygodnie temu zdjęcie porównawcze nawet w tym samym swetrze, żeby przyrost był bardziej widoczny :-P Mhm. Niestety. Włosy mi nie urosły o pół metra ;-)) Uzyskałam standardowy 1 cm przyrostu i nawet nie chciało mi się wrzucać zdjęcia porównawczego, bo i tak na nim nic nie widać.  


Wiem, że być może nie dałam szans 'rozwinąć skrzydeł' tej miksturze, ale już raczej nie ponowię próby. Samo stosowanie wcierki było męczące i nieprzyjemne, zapach mnie męczył i przytłaczał, nie podobało mi się, że muszę pamiętać o jej aplikacji przed myciem włosów. Za dużo kłopotu. Wracam do tradycyjnych wcierek, które mogę stosować na noc, bo tak najbardziej lubię i wtedy przynajmniej o tym pamiętam :) Stosuję teraz Kurację Joanna Rzepa, a w kolejce mam jeszcze inne niedokończone produkty. 

Ogólnie stan włosów oceniam na trochę gorszy niż w lutym, końcówki są już w średnim stanie (nie podcinane od września, czyli 8 miesięcy, nie ma co się dziwić!). Myślałam, że wytrzymam z podcięciem do września, bo po wakacjach i tak będą nadawać się tylko do tego, ale teraz zastanawiam się nad delikatnym podcięciem, żeby odżyły. 
Wróciłam także do olejowania włosów, bo bardzo to zaniedbałam. Ale taka przerwa pokazała mi, jak bardzo widać różnicę między włosami po olejkach, a bez niczego. Nałożyłam olej kokosowy Dabur Vatika najwyżej na godzinę przed myciem, a potem nie mogłam się nadziwić, jakie są błyszczące, miękkie i fajne ;-)) Już zapomniałam, że takie mogą być. Wracam więc do regularniejszego olejowania, ale rezygnuję już z nakładania go na całą noc, skoro godzina/kilka h też mogą być dobre. 



.............................................

Kocham wiosnę. Ostatni weekend w Krakowie był taki piękny! Otworzyli już lodziarnię na Starowiślnej, jakby co, jeszcze nigdy nie stałam w takiej długiej kolejce :-D

Spacer po Zakrzówku.

Lubię synogarlice, są takie śmieszne ze swoim pohukiwaniem ;-)) W ogóle pod moim oknem są takie ptasie koncerty, że czasem w pokoju mam naprawdę ciekawie ;-)


I zachód słońca na fioletoworóżowo.