czwartek, 26 czerwca 2014

Nowości zakupowe i trochę marudzenia na włosy i cerę...

 Wieki mnie tu nie było...Mimo że codziennie przeglądam Wasze blogi, na własnym poletku nie jestem zbyt płodna. Być może już się trochę wypaliłam, ale jeszcze na razie nie chcę, żeby to miejsce całkiem umarło. Nie ukrywam, że nie przykładam już tak dużej wagi do pielęgnacji włosów, jak kiedyś. Nadal mi zależy, żeby były ładne, zdrowe i długie (wytrwale zapuszczam), ale nie kupuję już tony kosmetyków, nie olejuję 3 razy w tygodniu, nie trzęsę się o każdą rozdwojoną koncówkę ;-)) Mam teraz z włosami trochę problemów, zaczęły mi się okropnie przetłuszczać - kiedyś myłam co 2 dzień, teraz wypadałoby codziennie i ogólnie ciężko je zadowolić. Miały okres, że lepiej wyglądały, teraz często są oklapłe i jakieś takie ... bez życia. 

Wróciły znów do mnie problemy z cerą ... Myślałam, że najgorsze już minęło po długiej kuracji Epiduo , ale jak widać, chyba jestem skazana na obrzydliwą twarz. Naprawdę zaczynam mieć dość, jestem już chyba za stara na wieczny trądzik? ;) Muszę znaleźć jakiegoś dobrego dermatologa (kogoś polecacie w Krakowie?) i wreszcie zabrać się porządnie do leczenia cery. Epiduo mi naprawdę bardzo pomagało, ale po odłożeniu wszystko zaczęło wracać. Myślałam, żeby już teraz umówić się na wizytę, ale po zastanowieniu - zrezygnowałam. Zaczęło się lato, przede mną urlop, mam zaplanowane dwa zagraniczne wyjazdy, nie chcę chować się przed słońcem i bać się obsesyjnie przebarwień, a tak by było, gdybym zaczęła jakąkolwiek kurację antytrądzikową. Wstrzymam się i ruszę od września z leczeniem... Szczerze, to wydałabym każde pieniądze, żeby skutecznie się pozbyć trądziku! Najbardziej mnie zniechęca to, że nigdy nie wiadomo, czy dana kuracja pomoże, a czy jeszcze bardziej nie pogorszy sytuacji.

Uff, to sobie pomarudziłam. Pora przedstawić kilka nowości ;-)

Zaczynamy od podkładu Annebelle Minerals, który dziś do mnie przywędrował. Szykowałam się na ten zakup od dawna, ale wciąż coś mnie powstrzymywało - mam nadal mieszane uczucia co do minerałów.  Odstawiłam np. całkowicie podkład Pixie, bo mam nieodparte wrażenie, że mnie zapychał i powodował coś na kształt uczulenia - długo męczyłam się ze swędzącą czerwoną plamą na żuchwie. Co ciekawe, zagoiła się, gdy odstawiłam Pixie, a zaczęłam używać Revlona, którego skład chyba pozostawia więcej do życzenia! Naprawdę, niektórych rzeczy nigdy nie rozgryzę. Czy ktoś może się domyślać, który składnik w Pixie mógł mnie tak uczulić?

Mica, Titanium Dioxide (CI 77891), Silica, Sodium Stearyl Fumarate, Boron Nitride, Tourmaline, Soy Amino Acids, Jasminum Officinale Flower Wax, Jojoba Esters, Zea Mays Starch, Hydrogenated Lecithin, Hydrogenated Meadowfoam Seed Oil, Magnesium Myristate, Squalane. May contain: Iron Oxides (CI 77491, CI 77492, CI 77499), Ultramarines (CI 77007), Chromium Oxide Greens (CI 77288).

Nie jestem całkowicie pewna, czy to jego wina, ale nigdy tego typu uczulenie nie wychodziło mi na twarzy. Po odstawieniu problem nie wrócił ... Tym sposobem zostałam z pudełeczkiem nietrafionego podkładu, może ktoś jest chętny? :-D Raczej nie zrobiłam zachęcającej reklamy, ale dużo osób go chwali ;-))

Przez tą sytuację zraziłam się trochę do minerałów, zrobiłam małą przerwę, zwłaszcza że i tak wykończyłam próbkę Golden Fairest, która najbardziej mi pasowała. Wróciłam do Revlona, ale po jakimś czasie i on przestał mi odpowiadać - zaczął mi strasznie ciemnieć na twarzy, poza tym zaczynałam mieć dość jego 'ciężkości' i poczucia oblepionej twarzy. Wyglądałam nienaturalnie. Cały czas miałam też problemy z cerą. 
Odkopałam więc próbkę podkładu AM, Natural Fair, którą użyłam tylko raz, bo uznałam ją za jasną. I przepadłam, wreszcie uzyskałam efekt ładnej, naturalnej cery z zamaskowanymi niedoskonałościami. Postanowiłam, że wracam do podkładów mineralnych i modlę się, żebym była uczulona tylko na ten nieszczęsny Pixie...



Nie podejrzewałam, że podejmę taką decyzję, ale zamówiłam pełnowymiarowe opakowanie AM w odcieniu Golden Fairest, ale formułę matującą, nie kryjącą. O wiele bardziej moja cera potrzebuje krycia, ale moje doświadczenia z tą formułą były ... różne. Już w tym poście wspominałam o efecie warzenia na skórze, który nie wiedziałam, od czego zależał. Po wypróbowaniu (właśnie po tej przerwie od minerałów) formuły matującej, próbka Natural Fair, doszłam do wniosku, że to właśnie wina formuły kryjącej. Przeczytałam kilka recenzji na blogach, które potwierdzały tę zależność. Z wersją matującą nie miałam takich problemów - wytrzymywała praktycznie cały dzień, podkład wyglądał lekko, świeżo i naturalnie. 


Dla bezpieczeństwa dorzuciłam do zamówienia jeszcze próbkę kryjącą. Przekonam się na 100%, czy jest nie dla mnie. Gratisowo otrzymałam jeszcze wersję rozświetlającą, miło :-) Ogólnie bardzo mi się podoba zamawianie w sklepie AM - szybko, bezproblemowo, jest się powiadamianym o każdym etapie przygotowywania zamówienia do wysyłki, no i zawsze dorzucają gratisy :-D
Podkład 4 g kosztuje 30 zł, próbki 7,5 zł. 

Zobaczymy, jak będzie, jeśli się okaże, że znów mam reakcję uczuleniową, będę musiała się chyba pożegnać z minerałami... A nie chciałabym, bo strasznie mi się podoba ten świeży, naturalny efekt, który się uzyskuje dzięki nim. Cera wygląda praktycznie, jakby nic na niej nie było. 


Pozostając w temacie cery ... Mój pierwszy krem przeciwzmarszczkowy, olaboga ;-)) Niestety, potrzebowałam już czegoś do pielęgnowania okolic oczu, gdzie mam już widoczne pierwsze zmarszczki. Początkowo wklepywałam kremy pod oczy, ale były zbyt słabe. Dopiero ten kremik naprawdę mi pomógł - zauważalnie wygładza i nawilża skórę. Odkąd go używam (ok. 2 miesięcy?), nie mam też już takich problemów z podkrążonymi oczami. Aaale nie będę się rozpisywać, bo zamierzam zrobić recenzję niebawem :) W każdym razie jest tani, skuteczny, przyjemny, jednym słowem - hit! :)


Jakiś czas temu byłam w drogerii Jasmin na Długiej ... Nie idźcie tam, tam jest wszystko! Można oszaleć :-D Chyba najlepsza drogeria w Krakowie, przepuściłabym tam tysiące, gdybym mogła! Cały czas wprowadzają nowości, które są hitami blogosfery, oprócz rosyjskich i indyjskich kosmetyków mają też paletki Sleek, matowe pomadki Golden Rose, markę Sylveco, Fitomed, BingoSpa, szczotki TT... Każdego dnia mają promocje na dane produkty, więc warto śledzić ich na FB, gdzie występują jako Drogeria Pigment. Nie jestem związana z nimi w żadnym stopniu, polecam po prostu jako zachwycona klientka ;-)) 
Ostatnio na promocji mieli szampony Love Organic, chyba za 12.90, więc skusiłam się na wersję z efektem laminowania. Później trochę żałowałam, jak zobaczyłam, że w składzie jest silikon, nie potrzebuję teraz dodatkowego wygładzania, bo mam problem z przetłuszczającymi się włosami. Również się nie rozpisuję, bo będzie recenzja, ale do pięt nie dorasta wersji z papryczkami chili! 


W Naturze natomiast mieli niedawno promocje na odżywki i maski do włosów, więc postanowiłam wreszcie przetestować hit Internetu, czyli odżywkę z awokado. Nigdy jakoś nie było mi z nią po drodze. Dużo osób ją chwali, a ja po kilku użyciach mam mieszane uczucia... Powoduje u mnie większą objętość, ale włosy na końcach są dziwnie spuszone, czyżby przez masło shea? Sama jeszcze nie wiem, co o niej myśleć, poużywam trochę i wyrażę opinię...

Jeszcze by się znalazło trochę nowości, ale nie chcę tworzyć tasiemcowego posta... Pochwalę się na pewno nowym hula-hop - taaak, skusiłam się na takie mordercze z wypustkami ;-)) Ale to przy okazji hula-hopowej notki ;)




piątek, 6 czerwca 2014

Pierwsze nieśmiałe efekty kręcenia hula-hop. Obnażam się ;-))

Mniej więcej półtora miesiąca temu kupiłam swoje pierwsze w życiu hula-hop. Tak jak pisałam w tej notce - w dzieciństwie nigdy nie umiałam kręcić i byłam pewna, że to nie dla mnie ;-) Po zimie jednak musiałam zmierzyć się z zimną rzeczywistością - beztrosko pożerane paczki chipsów malowniczo odłożyły się głównie w boczkach ... Kompletny brak ćwiczeń również nie pomógł, tak sądzę :-D

No ale. Trzeba było zacząć działać. Teraz już nie wiem, co pierwsze mnie zainspirowało, może trafiłam na jakieś motywujące zdjęcia albo post na blogu - w każdym razie zamówiłam hula-hop na allegro. Można też je zakupić w sklepach sportowych, zabawkowych, hipermarketach. Przed zakupem zrobiłam małe rozeznanie, poczytałam wątek na Wizażu ;) i zebrałam kilka informacji. Wiedziałam, że chcę koło duże - ok. 100 cm średnicy (koło powinno mniej więcej sięgać od ziemi do pępka) i gładkie, bez żadnych wypustek masujących. Na początek nie chciałam nabawić się siniaków i zrazić do kręcenia. I takie koło znalazłam na allegro, kosztowało 30 zł plus przesyłka. W zależności od tego, co chcemy, ceny kół wahają się od kilku złotych w górę. Im koło cięższe, większe, wypasione wypustkami masującymi, tym droższe. Ogólnie uważam, że nie ma co szarżować, jeśli dopiero zaczynamy zabawę z hula hop. Z tego co czytałam, koło nie powinno ważyć więcej niż kilogram, każde inne jest zbytnim obciążeniem dla kręgosłupa. Wypustki masujące to już wedle uznania - są ich zwolennicy i przeciwnicy. Mnie coraz bardziej kusi właśnie takie bardziej wypasione koło, bo moje przestało stanowić wyzwanie, odkąd opanowałam sztukę kręcenia ;-)) Myślę, że za jakiś czas takie kupię, ale nie będę przesadzała z jego wagą.


Nauczyłam się kręcić bardzo szybko, w zasadzie od pierwszego razu załapałam, o co w tym chodzi ;-) Wiem, że mnóstwo osób twierdzi, że nigdy nie nauczy się kręcić, ale jestem pewna, że te doświadczenia płyną z bezskutecznych prób zakręcenia dziecinnym, plastikowym, lekkim jak piórko kołem. Faktycznie, można nabawić się kompleksów, jak takie koło raz po raz spada na podłogę :-D Gwarantuję, że mając koło odpowiednio dopasowane, każdy nauczy się kręcić. Wiadomo, że trzeba trochę poćwiczyć, ale nic nie przychodzi od razu. W tym momencie mogę bez problemu kręcić przez 40 minut (odcinek serialu ;)), nie zaliczając ani jednego upadku koła na ziemię. Trochę problemów sprawiło mi nauczenie się kręcić w lewą stronę. Chciałam się tego nauczyć w miarę szybko, bo wiedziałam, że jak się przyzwyczaję do kręcenia cały czas w prawą, to już nigdy się nie przerzucę. Początkowo kręciło się o wiele trudniej, koło poruszało się w zwolnionym tempie :-D, nie umiałam złapać rytmu. Wystarczyło jednak poćwiczyć i zmuszać się do kręcenia także w lewo, żeby teraz przychodziło mi to całkiem naturalnie i bezproblemowo, jak w prawą. Da się? Da! ;-)

Chciałabym kręcić codziennie, ale pracując w systemie 13 godzinnym, nie mam na to siły ani czasu. Kręcę więc w każdy wolny dzień, ok. 40 minut, zwykle przy odcinku serialu. Staram się to robić bardzo intensywnie, nie tylko stać i leniwie ruszać z bioderka na bioderko ;-) Dorzucam przysiady, chodzenie z kołem, porządne napinanie mięśni. 

I wreszcie efekty po ok. 50 dniach z hula hop, z czego, powiedzmy, miesiąc był przekręcony :-D Trudno mi powiedzieć, bo nie prowadziłam zapisków. 


Oszałamiających efektów nie ma, ale ja widzę nieśmiałą różnicę ;-) Na pewno trochę spadły boczki, które tak ślicznie rozlewają się na pierwszym zdjęciu :-D Wcięcie w talii jest również bardziej widoczne. Tego na zdjęciu już nie widać, ale ogólnie brzuch jest mniej otłuszczony i lekko zarysowują się mięśnie. To dopiero miesiąc ćwiczeń, więc i tak jestem zadowolona - przestałam odpinać guzik dżinsów przy siedzeniu, a do tego już dochodziło :-D 

Mam nadzieję, że za miesiąc będzie jeszcze lepiej ;-)