wtorek, 25 listopada 2014

Najpiękniejsze włosy blogosfery - moje 6 typów.

 Nigdy nie pojawił się na moim blogu taki post, a chciałabym podzielić się z Wami moim zachwytem włosami niektórych blogerek. Czasem aż trudno uwierzyć, że takie włosy istnieją naprawdę ;-)

Nie wszystkie zdjęcia są aktualne, niektóre są sprzed paru miesięcy czy nawet roku. Wklejałam po prostu te, które mi się najbardziej podobały :)


1. Sophieczerymoja.




Jedne z najbardziej zachwycających włosów blogosfery. Długość, objętość, blask, zdrowie, to, jak się układają... Bajka :-) Chyba najbardziej zazdroszczę tej burzy włosów, czegoś takiego nie osiągnę nawet za milion lat pielęgnacji, tu już po prostu trzeba podziękować Matce Naturze ;-)

Chyba mój włosowy ideał...



2. Autorka bloga urodaiwlosy.


I w tym przypadku godna pozazdroszczenia objętość, ale także długość i kondycja włosów. Strasznie podoba mi się, jak końcówki tak lekko się wywijają. Lubię także kolor włosów autorki. 




3. Blonhaircare,


Znana oczywiście wszystkim :) Obserwuję bloga autorki prawie od początku i pamiętam, że zaczynała z włosami bardzo podobnymi do moich wyjściowo. Efekty, które osiągnęła, są oszałamiające, ja niestety niektórych rzeczy nie przeskoczę :D

Natalia ma mnóstwo pięknych zdjęć swoich włosów, trudno wybrać te najlepsze. Ja bardzo lubię efekt po koczku, kiedy są lekko pofalowane. Znów zazdroszczę objętości, ale też zawsze moją uwagę zwraca doskonały stan końcówek - ta grubość! 

Proste też są piękne. Szkoda mi tylko, że autorka rezygnuje z farbowania, bo byłam fanką tego miodowego odcienia. 



4. Autorka bloga oazawłosów.


Zachwycające włosy, przypominające te, które zdobią głowy indyjskich piękności :) Gładkość, blask, długość - piękne! Szkoda, że ostatnio autorka nie aktualizuje bloga. 


5. Minthairr.


Śliczne włosy z ogromnym potencjałem. Nie chcę wyobrażać sobie, jak będą wyglądać jeszcze dłuższe ;-) Osobiście bardziej podobają mi się w pokręconym wydaniu. 
Ogromnie podoba mi się odcień włosów. Ciepły i taki...optymistyczny ;-)





6. Kosmetyczne Alter Ego.


Bardzo zadbane włosy, 'zdrowe aż po same końce' ;-) Imponuje mi długość. Niestety, ja może takie wyhoduję przed 30, a wtedy będą mi wszyscy mówili, że w moim wieku to już nie wypada mieć takich długich ... ;-)




Oczywiście, to nie wszystkie włosy z blogosfery, które mi się podobają, ale wybierając te do postu szłam za głosem serca i pierwszą myślą ;-) Niewykluczone, że kiedyś pojawi się 2 część. 

Zauważcie, że każda z dziewczyn ma zupełnie inne włosy, ale wszystkie są urzekające na swój sposób. Ja przeglądając fotki, popadłam w kompleksy ;), mimo że lubię swoje włosy. Niektóre dziewczyny mają jednak więcej szczęścia ;-)) 

A Was jakie włosy zachwycają? Proszę o link do zdjęć, może poznam jakieś nowe blogi :)

Sorry za milion powtórzeń ''podoba mi się'' w tym poście. ;)





sobota, 8 listopada 2014

O kosmetycznym minimalizmie, czyli dlaczego już nie chcę mieć dużo kosmetyków ;)

Był czas, kiedy miałam 11 szamponów w jednym czasie. Na zdjęciu jest mniej, ale się później dokupiło. Ogólnie każda włosomaniaczka to chyba przerobiła, tę manię pt: ''kupuj wszystko, co chwalą w Internecie, może to akurat TEN produkt uratuje Twoje włosy''. Tak było. Nie mówię, że żałuję, bo w końcu żadna tragedia się nie stała ;-), ale teraz na samą myśl o pełnych szafkach kosmetyków, zamiast ukłucia przyjemności, odczuwam autentyczne... zmęczenie.



Długo mieszkałam w małym pokoju razem z chłopakiem, gdzie moje kosmetyki wiecznie wysuwały się na plan pierwszy. Mimo że były pochowane wszędzie, gdzie się tylko dało, i tak zawsze wychynęły znienacka. Nie jestem pedantką, nie odkładam od razu wszystkiego na miejsce, a takie odruchy trzeba mieć, jeśli chce się zachować porządek na małej powierzchni. Nie wspomnę o tym, że wiecznie mi wszystko ginęło i ciągle czegoś szukałam ... widziałeś ten żurawinowy krem? serum na końcówki? pęsetę? gumkę do włosów? Małe rzeczy to moja zmora, jak zgubię, nie znajdę już nigdy, a tajemnica znikających gumek poważnie mnie intryguje. Myślę, że kiedyś się dowiemy, co się z nimi naprawdę dzieje i będzie to wieść mrożąca krew w żyłach... ;-)

Zaczynałam być zmęczona tym chaosem i tym, że przestałam nad nim panować. Że mam otwarte kilka kosmetyków tego samego użytku, których termin przydatności niedługo upłynie. Że znajduję rzeczy, o których zapomniałam, że w ogóle mam. I tak jak kiedyś fajne i przyjemne było mieć dużo, później zaczęłam fantazjować o posiadaniu jednego pudełka, w którym mogłabym zmieścić cały swój arsenał kosmetyczny ;) Jeśli dodamy do tego jeszcze, że w ślimaczym tempie wszystko zużywam, nie mam zwyczaju wyrzucać i rozdawać, robi się armagedon ;) Ale wszystko jakoś się kleiło jeszcze do czasu przeprowadzki, kiedy człowiek zawsze sobie uświadamia, ile śmiecia naprodukował wokół siebie. Byłam autentycznie wkurzona na siebie, że przez mój dobytek jest dwa razy więcej roboty. 

W nowym miejscu postanowiłam wreszcie wziąć się za siebie. I za swój bałagan. No, głównie za bałagan, bo za siebie to się już nigdy nie wezmę ;) Kosmetyki po terminie, resztki, odlewki nie wiadomego pochodzenia poleciały od razu do kosza. Nie było tego dużo, bo też nie chcę przedstawiać, że moja zbieranina była przeogromnych rozmiarów - niejedna blogerka by mnie przebiła, zważywszy, że ja miałam obsesję tylko na punkcie włosów, a niektóre mają na wszystko - kolorówkę, pielęgnację, lakiery, ciuchy itd/itp. ;-)

Część rzeczy, które chcę szybko zużyć, poleciały do łazienki, żebym miała pod ręką. Niestety, jak coś włożę głęboko do szafki, zdarza się, że już sobie o tym nie przypomnę. Zauważyłam też, że mam dużo kosmetyków z resztkami, ale jeszcze szkoda wyrzucić i przez to też wydaje się, że jest więcej bałaganu, niż faktycznie. Takie właśnie rzeczy dałam do szybkiego zużycia i pozbycia się raz na zawsze.

Mój jeszcze jeden głupi nawyk i wiem, że dotyczy(ł) nie tylko mnie...Przechowywanie ładnych opakowań, pojemników po kosmetykach. Bo ładne. Bo szkoda wyrzucić. O nie, skończyłam z tym. Wszystko co puste, ląduje od razu w śmietniku. O ile czasem zostawienie sobie jakiegoś pojemniczka ma sens, na jakąś odlewkę czy wcierkę, na ogół jest to tworzenie sobie na własne życzenie bajzlu.

Po takich porządkach zrobiło się od razu czyściej, przestronniej, przejrzyściej, a ja poczułam, że wreszcie - metaforycznie - mam czym oddychać. 

''nie mam sił, żeby zrobić z tym porządek''
''nie wiem, czy to jeszcze pasja, czy już problem''
''miałam zły humor, ale po kupnie nowej szminki już mi lepiej''

To niektóre zdania z postów blogerek o kosmetycznych kolekcjach. Myślę, że część, tak jak ja, w końcu dojdzie do tego, że jest zmęczona taką ilością rzeczy i coś zmieni, ale część - wg mnie, ma już problem z zakupami. Moim zdaniem, jeśli się kupuje notorycznie po to, żeby rozładować zły nastrój (nie mówię o sporadycznych wypadach), jeśli lekarstwem na samotność, pustkę ma stać się nowy podkład czy torebka, to coś jest mocno nie tak. Ile może trwać to pocieszenie się jakimś przedmiotem? Nie wiem, dla mnie mocno niepokojące są teksty typu ''najlepszym sposobem na chandrę są zakupy'', choć oczywiście przecież zawsze są ''tylko'' żartobliwe...

Uff ;-) Na zakończenie napiszę, że mam nadzieję, że przy następnej wyprowadzce zabiorę się tylko z jednym pudełkiem ;-))

A Wy co o tym myślicie? Zrzędzę bez powodu? ;)
Sorry za wszystkie powtórzenia i niegramatyczne zdania, ale robię się coraz gorsza w długich formach wypowiedzi;)



niedziela, 26 października 2014

Prawdziwy pogromca pryszczy - kojąco-osłaniający krem Himalaya.

Wypróbowałam już wiele sposobów na pozbycie się trądziku. Maści, kremy, mydełka, glinki, maseczki, antybiotyki ... Wszystko z perspektywy czasu było tylko stratą czasu. Tak samo zaliczyłam  już wiele produktów, które miały rozprawiać się punktowo z wypryskami. Nie znalazłam dotąd swojego faworyta. Nawet uwielbiany olejek herbaciany mnie bardziej skrzywdził, niż pomógł ;-)

Aż wreszcie trafiłam na kosmetyk idealny - tani jak barszcz i diabelnie skuteczny. 


Kojąco-osłaniający krem Himalaya Multipurpose Cream reklamuje się następująco:

Środek pomocniczy stosowany w leczeniu , zranień, skaleczeń, otarć, drobnych oparzeń, ran, różnego

 rodzaju wysypek, grzybiczych infekcji skóry. Krem zawierający wyciągi z aloesu ma silne 

właściwości antybakteryjne i przeciwgrzybicze. Zawiera także tlenek cynku, który przyspiesza gojenie

 ran. Indyjska marzanna i niepokalanek pięciolistny mają właściwości antyseptyczne. 

Zawartość:

- aloes (Barbados Aloe)

- olej migdałowy (Prunus Amygdalus)

- niepokalanek (Vitex negundo)

- marzannę indyjską (Rubia cordifolia) 

Oprócz tych dobrych składników, krem nie ma rewelacyjnego składu, bo znajdziemy w nim i 
parafinę, i silikon i parabeny. Najważniejsze jednak, że działa ;-)


Trafiłam kiedyś na jego pozytywną recenzję i gdzieś w otchłaniach mózgu zapisało się, że trzeba przy jakiejś okazji wypróbować. Okazja nadarzyła się, gdy zobaczyłam go w drogerii Kosmyk, za śmieszną cenę - 4.50. 

Przy okazji - krem występuje w dwóch odsłonach - Multipurpose Cream i Antiseptic Crem. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że nie ma różnic w składzie, jak na szybko porównałam swój kremik z jakąś recenzją. Nie wiem więc, o co chodzi ;-)

Krem ma dość gęstą konsystencję. Nałożony punktowo, częściowo się wchłania, ale zostawia taką suchą skorupkę wokół wyprysku. Świetnie się nadaje do ''wyciągania'' pryszcza, a później zasuszania go. Nie rozstaję się z nim od wielu tygodni, ciągle go mam pod ręką. Jak tylko widzę, że coś mi zaczyna wyłazić, od razu smaruje to miejsce. Nie mogę powiedzieć, że przeciwdziała powstawaniu wyprysków, ale świetnie sobie radzi z gojeniem śladów. Jak dla mnie bardzo pomocne, bo często nosiłam ślad po pryszczu nawet 2 tygodnie. Z tym kremem po 2-3 dniach mogę zapomnieć, że w tym miejscu coś było. 

Zdecydowanie mój ulubieniec. Nie podrażnia, zasusza, ale nie przesusza, łagodzi bardzo szybko stan zapalny. Ma dość specyficzny, orientalny zapach. Zdarzało mi się posmarować nim całą twarz, jak miałam duży łojotok i również się sprawdził. Teraz stosuję go tylko punktowo, w ciągu dnia i na noc.

Gdzie można kupić ten magiczny krem? Jest w drogerii Kosmyk, Firlicie, Superpharm, Hebe, można zamówić również na doz.pl. Cena waha się od 4 do 7 zł. Dobry produkt za grosze, czego chcieć więcej ;-) Oglądałam też raz maseczkę Himalaya z miodli indyjskiej, teraz żałuję, że nie kupiłam, ma świetne opinie na KWC ;) 



czwartek, 16 października 2014

Aktualizacja włosów. Wspomnienie z 2012 i 2013 roku ;-)

Nie ma to jak chwila prawdy. Przy odgrzebywaniu starych zdjęć zorientowałam się, że założyłam bloga pod koniec 2011 roku, a nie, jak dotychczas miałam w głowie - 2012. Czyli siedzę już tutaj prawie 3 lata. Całkiem się już pogubiłam w tych moich aktualizacjach, jakbym była mądrzejsza, oprócz miesięcy opatrywałabym je też aktualnym rokiem, ale nie pomyślałabym, że przez 3 lata będę dokumentować ich stan. [wpis do CV - 2011-2014 - prowadzenie bloga oraz dokumentacji stanu włosów. Nie zwracajcie na to uwagi :P]

Moje włosy zwariowały i przeżywają nadzwyczaj dobry okres. Nie wiem, na czym jadą, ale na pewno wrześniowe podcięcie dodało im powera. Na początku w ogóle nie byłam z niego zadowolona, bo miałam wrażenie, że fryzjerka pozbawiła mnie połowy włosów i w ogóle jakoś dziwnie układają się z przodu, ale doszły do siebie (albo ja).

W każdym razie zdjęcie z dzisiaj. Nie ukrywam, że zawsze moje aktualizacje są robione na świeżo umytych włosach, wyczesane i wygłaskane do zdjęcia. Na drugi dzień zawsze już prezentowały się 'średnio, ale jeszcze można wyjść do ludzi', a na trzeci je myłam. A dziś wyjątkowo, historycznie, włosy z drugiego dnia i wyglądają lepiej niż z 1. Nie mam pojęcia, skąd im się wzięła ta objętość, bo nic z nimi nie robiłam. Faktem jest, że zdjęcie jest chyba odrobinę złapane 'z dołu', ale tak czy siak mają fajną objętość - jak na moje oklapnięte możliwości ;-))


Nie użyłam niczego nowego, stare, znane produkty. Końcówki, zamiast jak zawsze się strączkować, są fajnie grubiutkie. Niestety, nie widać szczególnego przyrostu, za to udało mi się bardzo szybko zahamować wypadanie. Wcierałam wodę brzozową naprzemiennie z Jantarem plus od czasu do czasu Seboradin przeznaczony z nazwy dla mężczyzn. Ale jakbym miała wskazać palcem, który z tych produktów najbardziej wpłynął na zatrzymanie wypadania, to zwykła, taniutka woda brzozowa z Barwy. Już kiedyś bardzo mi pomogła. Wypiłam też kilkanaście kubków pokrzywy, ale nie sądzę, żeby to miało duży wpływ. Muszę sobie zrobić 3 miesięczną kurację. 

Jak skończę ww kosmetyki, biorę się za kupione wczoraj serum z Elfa Pharm :)

A to zdjęcie z października tamtego roku. Była końcówka miesiąca, a ja byłam w bluzce na ramiączkach i krótkich spodenkach, to był taki ciepły dzień ;-)


I dwa lata temu:


Haha ;-D Wyglądam tu jak jakiś wypłosz. Nie mogę sobie wyobrazić teraz posiadania tak krótkich włosów. Tu już są po prawie rocznej pielęgnacji. Szło...powoli :-P

Jak tak patrzę, stwierdzam, że najbardziej lubię mieć długie włosy. Tak się czuję najlepiej, mimo że są cienkie, rzadkie i nigdy nie będą inne. Mają być długie! ;)



środa, 15 października 2014

Małe październikowe zakupy, nowe nabytki - mydło detox, Sleek i inne.

Hej :) Dziś chciałam Wam pokazać kilka fajnych rzeczy, które weszły lub dopiero wejdą do mojej pielęgnacji. Lwia część jest z dzisiejszego zbłądzenia na ulicę Długą w Krakowie ... Nie idźcie tą drogą ;-))

Okno bez wątpienia trzeba umyć... ;)

To skoro już od zakupów zaczęłam ... W Jasminie, który jest absolutnie najlepszą drogerią w jakiej kiedykolwiek byłam (gwoli sprostowania, nie mówię o każdym Jasminie, tylko ten krakowski na konkretnej ulicy jest godny uwagi), kupiłam takie coś:


Najpierw spojrzałam na sprawiające wrażenie ''profesjonalne'' opakowanie, później zdziwiona na niską cenę (''czy to na pewno 13.59, czy 53.19''?) i dopiero na firmę. Nasza Elfa Pharm, no tak ;) Nigdy wcześniej nie widziałam tego produktu, więc nie ukrywam, że drgnęły mi uśpione od jakiegoś czasu zapędy łowcy ;-)) Słowa ''aktywator wzrostu'' również padły na podatny grunt. A tam. Dość tanio, nowość - trzeba spróbować. Pasuje zresztą coś wrzucić do koszyka po półgodzinnym błądzeniu po sklepie i macaniu wszystkiego, co się da ... Skład:

Aqua, Urtica Dioica Leaf Extract, Glycerin, Alcohol, Hydrolyzed Lupine Seed Extract, Persea Gratissima Oil, Medicago Sativa Leaf Extract, Polygonum Muliflorum Root Extract, Niacinamide, Equisetum Arvense Leaf Extract, Ruscus Aculeatus Root Extract, Propylene Glycol, Trifolium Pretense Flower Extract, Hydrolyzed Soy Protein, Hydrolyzed Keratin, Serenoa Serrulata Fruit Extract, Pathenol, Thymus Vulgaris Oil, Rosmarinus Offcinalis Leaf Oil, Polysorbate 20, Polysorbate 80, Clitric Acid, Sodium Benzoate, Benzoic Acid, Potassium Sorbate, Diazolidinyl Urea, Methyloparaben, Propyloparaben, Limonene

Nie ma o nim dużo opinii w Internecie, znalazłam jedną negatywną (wypadanie włosów) i jedną pozytywną, więc jak zwykle trzeba sprawdzić na sobie :)

Oglądałam jeszcze mydełko cedrowe, bo mam na nie straszną ochotę i mydełko Sesa, bo dobrze wspominam, ale na razie się wstrzymam. Ostatnio świetnie mi szło wielkie denkowanie i wywalanie pustych opakowań, więc nie chcę znów gromadzić.

Z Jasminu po drodze jest do Drogerii Firlit, która też słynie z fajnych kosmetyków, trudno dostępnych. Tam skusiłam się na olej musztardowy Dabur, którego nigdy nie widziałam stacjonarnie. 


Kosztował ok. 11 zł, więc tanioszka. Akurat zużyłam ostatnio dużo resztek olei, więc zasłużyłam na coś nowego ;) W składzie ma tylko olej i przeciwutleniacz. Butelka jest szkaradna, a nalepka zaraz będzie cała tłusta, ale cóż. Podobno nieźle nawilża włosy i skórę głowy, liczę także na stymulację cebulek.


Tak jak pisałam w notce poniżej, często teraz myję włosy tanimi szamponami z Barwy. Już dawno nie widziałam tego żurawinowego, więc wzięłam od razu. Chciałam jeszcze lniany i piwny, ale mam tylko jedną głowę, a szampony zużywam wieki :P

A teraz kosmetyki z bardzo udanych wymianek. W większości.

Północne mydło detox do głębokiego oczyszczania:


Cudeńko. Tyle powiem, bo będzie recenzja, ale zapowiada się hit. Kocham takie kosmetyki ;-) Bardzo udana wymiana, miałam chrapkę na to mydło od dawna.

Paletka Sleek Sunset. Piękne, słoneczne kolorki, ogromnie mi się podoba. To moja 4 paletka Sleek. Do dzisiejszego dnia strasznie podobała mi się jedna z nowości - Arabian Nights, ale dziś ją oglądnęłam w Jasminie i na żywo wygląda o wiele gorzej niż na zdjęciach w Internecie. Zwykle jest odwrotnie ;) Ma maty, których w ogóle bym nie używała i ogólnie może podobały mi się 3 odcienie, a to za mało. Poza tym jest raczej ciemna, a ja już mam Bad Girl. Przeszło mi ;)


Przechodzę teraz kurację dermatologiczną (tak, wreszcie wzięłam się PORZĄDNIE za trądzik i zamierzam pożegnać go raz na zawsze, na pewno jeszcze o tym napiszę), a Cetaphil jest polecany. Faktycznie, mimo takiego sobie składu, nieźle sobie poradził z ''wypalonym'' miejscem po pryszczu, złagodził, nawilżył, a po 2 dniach nie było po nim śladu. Na razie jeszcze nie mam przesuszonej skóry, więc jest dla mnie za tłustawy, ale myślę, że przyda się nieraz w przyszłości. On też jest z wymiany, ale akurat tylko on się udał, bo na pozostałych kosmetykach dziewczyna mnie oszukała.



Miłego wieczoru!


środa, 1 października 2014

Dlaczego zaczęłam myć włosy tanimi szamponami?

... bo nie mam kasy? Tak, to też ;-)) Ale prawdziwa przyczyna była zupełnie inna. Moje włosy przez ostatnie 8 miesięcy bardzo się zmieniły. Może nie widać tego na zdjęciach, ale musiałam kompletnie zmienić pielęgnację, do której były przyzwyczajone. 

Co się zmieniło? 

Przestało im pasować:

- całonocne olejowanie
- nakładanie na dłużej treściwych masek
- mycie łagodnymi szamponami/płynami itd.

Nie od razu to zauważyłam. Rutynowo wykonywałam znane mi czynności, bo w końcu zawsze uzyskiwałam dobre rezultaty i włosy były zadowolone. Dopiero po jakimś czasie stwierdziłam, że co na nie nie nałożę są oklapnięte, płaskie, jakieś kompletnie bez życia... No ok, czyta się te blogi, to się wie, że włosy trzeba porządnie oczyścić, może nawet zrobić peeling itd ;-)) Tak więc zrobiłam, efekty były zadowalające, ale po jakimś czasie wszystko znów wracało do normy. Na to wszystko nałożyło się również, że trochę mi osłabł zapał do dbania o włosy - praca, obowiązki, wiosna-lato, więc też mi się nie chciało olejować, bo gorąco ;) Najpierw więc odpuściłam oleje, później bogate maski, następnie odżywkę ''tylko na chwilę'', aż skończyłam na myciu samym szamponem 'rypaczem' ;-D

Oto i oni. Moi wierni towarzysze. Barwa rządzi ;-)) 

Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia. Mycie było zabiegiem pt. Nałóżmy na włosy jak najwięcej! Zawsze mi to w końcu służyło, bardzo rzadko zdarzało mi się obciążyć włosy, mimo że zmywałam oleje płynem Facelle i łagodnymi szamponami, a później jeszcze nakładałam maskę/odżywkę. Okazało się, że włosy już tego wszystkiego najwidoczniej nie potrzebują. Wyglądały najlepiej po umyciu najtańszym szamponem z silnymi detergentami. Dopiero wtedy były lekkie, puszyste i miały jakąś objętość. Nie miałam też, ku mojemu zdziwieniu, większych problemów z plątaniem, ale oczywiście zawsze nakładałam silikonowe serum na końce. 

Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że mimo wszystko takie mycie samym szamponem może w końcu je przesuszyć, więc nakładałam od czasu do czasu maskę przed myciem (to mi z tego wszystkiego jeszcze najlepiej służyło), albo odżywkę po myciu. Patrząc wstecz, uważam, że to wszystko im szczególnie nie zaszkodziło. Na pewno zaczęły bardzo szybko rosnąć (czy włosy, którym da się święty spokój, zaczynają wreszcie rosnąć? ;)) ), ale ograniczona pielęgnacja odbiła się na stanie końcówek.

Jak jest teraz?

We wrześniu podcięłam kilka centymetrów zniszczeń, było to koniecznie, ale i tak mi było trochę żal, mimo że końcówki były prawie przezroczyste ... ;) Ponieważ po urlopie były trochę podniszczone i suche, zaczęłam wdrażać na nowo bogatszą pielęgnację. Szybko doszły do siebie i znów widzę, że najbardziej im pasuje mycie mocnym szamponem i odżywka na szybko. Inaczej są oklapnięte, nie potrafię już też ich domyć delikatnymi płynami. Przestałam więc z tym walczyć ;-) Pora sobie uświadomić, że mam zdrowe włosy, a ja nadal czasem o nich myślę jakby były na początku drogi.

Ciekawa jestem, czy ktoś przebrnął przez to długie smęcenie, hahaha ;-D

Może słówko o szamponach na zdjęciu. Zawsze lubiłam szampony z Barwy, bo są bardzo tanie, łatwo dostępne i świetnie oczyszczają włosy. Kiedyś miałam lniany, taki niebieski, strasznie go lubiłam, ale ostatnio nigdzie go nie widzę. Na razie ulubieńcem stał się ten z czarną rzepą, mam wrażenie, że przyczynił się trochę do tego szybszego rośnięcia włosów w maju-lipcu. Mam po nim bardzo błyszczące włosy, zwiększa objętość, kosmyki są przyjemne w dotyku. Pokrzywowy w porównaniu z nim jest trochę gorszy, ale również się sprawdza. Najlepszy wynalazek kupiłam ostatnio w Auchan - ten szampon (trzeci z kolei) kosztował chyba 1.80 :D Czułam, że nisko upadam wrzucając go do koszyka ;)) Żeby było śmieszniej, jest naprawdę ok ... Ale nikogo nie namawiam. Moje włosy najwidoczniej przeżywają dziwny etap. I lubią czarną rzepę. 


Dziś dzień zdecydował się być szaro-bury, a jeszcze dwa dni temu było tak:


I kaczki były zadowolone ;)






Ps. Wolicie czcionkę Times czy Arial, czy jest Wam zupełnie wszystko jedno? Ja nie potrafię zdecydować...


wtorek, 30 września 2014

Pan śmierdziuszek, czyli dlaczego już nie wrócę do tropikalnej wersji szamponu Batiste...

Powrót do blogowania idzie mi jak po grudzie... Niestety, ogarnął mnie kompletny niechciej we wszystkich sferach życia, więc nawet napisanie notki jawi się jako coś arcyskomplikowanego i męczącego ;-) Od dawna chcę napisać relację z Zakynthosu, ale jak pomyślę, że mam się przegrzebać przez tysiące zdjęć, robi mi się naprawdę słabo ;) Echh....

To tak na rozgrzewkę mała krytyczna recenzja, czasem i taką trzeba spłodzić ;-)


Suche szampony Batiste pojawiły się jakoś w wakacje w Biedronce, co wzbudziło duże emocje - o ile się nie mylę, wcześniej ta marka była dostępna tylko przez Internet. Cena była przyjemna, ok. 12 zł za 200 ml butelkę, więc w ramach testowania wpadła i do mojego koszyka (ale już nie obok biedronkowych chipsów, bo w moich ulubionych serowo-cebulowych chyba coś zmienili w składzie, bo teraz smakują jak papier. Jedna pokusa mniej. Obok donutów z cukrem, których nie mogę odżałować, kupiłam je zaledwie kilka razy i je wycofali. Chodzenie do Biedronki przestało mieć cel :D). Ogólnie podstawowy błąd, jaki popełniłam, to zasugerowanie się opinią z blogów na temat zapachów szamponów. Niemal wszyscy chwalili wersję tropikalną, więc mając w głowie pomarańcze, grejpfruty i ananasy, nawet nie spojrzałam, że na butelce widnieje jak byk COCONUT. A ja naprawdę nienawidzę kosmetyków z nutą kokosa, więcej, nie lubię niczego z kokosem, słodyczy, ciast, smaku, zapachu itd/itp.

Różne rzeczy już sobie na włosy nakładałam, kocham indyjskie oleje, których zapach przyprawia niektórych o wymioty. Nie jestem bardzo marudna zapachowo, bo głównie koncentruję się na efekcie. Ale, uwierzcie mi, TEGO zapachu nie mogę zdzierżyć. Żeby to był tylko kokos. Niestety, mi kojarzy się z najpodlejszym odświeżaczem do toalet/ew. z choinką zapachową do auta. Sztuczny, chemiczny zapach, który powoduje u mnie ból głowy. Niestety, u mnie się nie ulatnia, czuję go w każdej sekundzie od nałożenia. Ostatnio, gdy go użyłam i wyszłam z domu na kilka h, pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po powrocie był baaardzo długi prysznic połączony z dokładnym szorowaniem głowy, żeby pozbyć się nawet najmniejszej nuty tego zapaszku... 


Nie sugerujcie się jednak moją recenzją - niestety, wydaje mi się, że jestem odosobniona w moich odczuciach, bo większość osób zachwyca się pięknym zapachem tegoż produktu ;-)) Ja nie mogę pokonać uczucia, że moje włosy ''pachną'' odświeżaczem do toalet, co jest chyba zrozumiale odrażające ;)

Żałuję, że nie wzięłam innej wersji zapachowej, no ale jak się bierze bezmyślnie kokosa, jak się go nie cierpi... To się nie mogło dobrze skończyć!

Opis kosmetyku a moja opinia ... ''nieco'' się różnią :-D :

Batiste Tropical przywodzi na myśl żar tropików, gorący piasek pod stopami i wakacyjny luz. Ten egzotyczny zapach łączący nuty kokosa, melona, banana i brzoskwini z ciepłą wanilią oraz drzewem sandałowym przenosi nas wprost na karaibskie plaże.

Żeby nie było tylko o zapachu, efekty również mnie nie powaliły na kolana. Faktycznie, bezpośrednio po rozpyleniu i wyczesaniu włosów uzyskuje się efekt odświeżonej fryzury, włosy są bardziej puszyste. Trwa to jednak tylko 2-3 h (u mnie), a później włosy wyglądają milion razy gorzej, niż przed zastosowaniem. U mnie chyba jeszcze bardziej przyspiesza przetłuszczanie. Rzecz jasna, co włos, to opinia, ja mam teraz megaprzetłuszczające się, więc najlepszym sposobem, żeby je odświeżyć, jest po prostu klasyczne umycie. Czytałam, że niektóre dziewczyny używają go bezpośrednio po myciu włosów w celu przedłużenia świeżości, ale ja nie próbowałam - ze względu na zapach :P

Suche szampony Batiste można kupić m.in w drogeriach Hebe, Firlit, Kosmyku. Jest też mniejsza pojemność, 50 ml.

Nie wykluczam, że kiedyś kupię małą wersje innego zapachu - jeśli będzie można go powąchać, w Biedronce było to niemożliwe ze względu na zabezpieczenie taśmą, co się oczywiście chwali ;P

A Wy co myślicie o tych szamponach? Wiem oczywiście, że dużo osób jest z nich zadowolonych...






środa, 10 września 2014

Aktualizacja włosów po wakacjach i podcięciu. Trochę o urlopie :)

Hej! Dziś szybka powakacyjna aktualizacja włosów. Specjalnie czekałam z podcięciem końcówek aż będę po urlopie, bo wiedziałam, że przejdą małe piekiełko złożone z morskiej oraz chlorowanej wody i oczywiście piekącego słońca. Na urlopie więc miałam trochę na nie wyrąbane, wiedząc, że i tak pójdą we wrześniu pod nóż ;-) Były już baaardzo długie, jak na mnie i trochę żal było mi się rozstawać z taką długością ... Nie były jednak obcinane od 8 miesięcy! Chyba mój rekord. Najbardziej podrosły w czerwcu i lipcu, wszyscy mnie wtedy pytali, co z nimi robiłam ;-) Najlepsze, że właśnie prawie nic nie robiłam ... ;) 

Zostawienie ich samym sobie sprzyjało rośnięciu, ale nie kondycji, tak dobrze nie ma! Prawie w ogóle ich nie olejowałam, bo ogólnie w ciepłe miesiące nie mam na to ochoty. Teraz powoli wracam do dobrych nawyków. Zawsze mówiłam, że na jesień o wiele lepiej mi się pielęgnuje włosy :)

Tak wyglądały w sierpniu, a tak prezentują się teraz:


Po lewej zdjęcie jest trochę mylące, robione 'z góry', więc wydają się jeszcze dłuższe niż były naprawdę. Ogólnie z taką długością czułam się świetnie, ale same spójrzcie, jak one już wyglądały na dole - rozpacz ;) Poszarpane, suche końcówki. 

Jestem dość zadowolona z podcięcia, włosy odżyły, ale chcę jak najprędzej nadgonić stracone centymetry. Mam tyle rozpoczętych wcierek, że wreszcie będzie motywacja, żeby je wykończyć. Muszę też jak najszybciej zahamować wypadanie włosów, może jeszcze nie ma stanu alarmowego, ale też dobrze nie jest. Będę realizowała stare, sprawdzone punkty - popijanie ziółek, wcierki, olejowanie i liczę, że szybko odżyją. 

Jeśli chodzi o pielęgnację na urlopie, była baaardzo ograniczona ;-) Uwierzycie, że wzięłam tylko szampon, maskę, odżywkę i silikonowe serum? Kiedyś wzięłabym po trzy rzeczy z każdego rodzaju ;-)) I przynajmniej wszystko wykończyłam i mogłam wywalić puste pudełka. Maska Gliss Kur (żółta) bardzo się sprawdzała i z pewnością do niej wrócę. Także odżywka z awokado z Garnier dawała radę na urlopie, mimo że w domu nie byłam z niej całkiem zadowolona - puszyła mi włosy. Co do szamponu, używałam zwykłego taniego szamponu z Barwy, ostatnio całkiem się na nie przerzuciłam! Chyba przydałby się post o zmianach w mojej pielęgnacji ;-)

Szykuję też małą fotorelację z Zakynthos, gdzie spędziłam dwa tygodnie :) 


Chyba najpiękniejsze miejsce w jakim kiedykolwiek byłam - widok na Zatokę Wraku.

A co tam u Was? ;-)

Ps. Sorry za wszystkie niegramatyczne zdania, chyba wybiłam się z pisania ;)



sobota, 23 sierpnia 2014

Pozdrowienia z Grecji! ;-)

Na blogu przestój, ale jestem, żyję i powrócę z pewnością
 ;-) Ostatnie dwa miesiące były dla mnie mocno zakręcone, wyjazdy,  przeprowadzka i inne perypetie, więc nie miałam kompletnie głowy do pisania. Myślę, że od jesieni wrócę z nowymi siłami ;-) 

Teraz rozkoszuję się moimi dwutygodniowymi wakacjami w Grecji ... Jest pięknie :) Zwłaszcza porównując z zupełnie już jesienną i ponurą Polską! Nie chce się wracać, o nie ... 

Robię cały czas jak wariatka zdjęcia absolutnie wszystkiego ;)

Dzika plaża, trochę zaniedbana, ale ma swój samotny urok.


Nasz hotel ''zza krzaka'' ;)

Uwielbiam morze :))

Tutaj cykady grają jeszcze głośniej niż w Chorwacji, strasznie mi się podobają ;)

Do 'zobaczenia' w połowie września!

środa, 9 lipca 2014

Orzeźwienie także dla skóry głowy - recenzja ajurwedyjskiego toniku Orientany.

 Przez moje ręce i skórę głowy zarazem przewinęło się już mnóstwo wcierek. Ogólnie bardzo cenię tę formę pielęgnacji, uważam, że daje ogromnie dużo, jeśli zależy nam na pobudzeniu włosów do wzrostu i ich zagęszczeniu. Nawet jeśli wcierka jest słaba, sam masaż już dużo daje ;-) Ostatnimi czasy jednak bardzo zaniedbałam regularne wcieranie, dopiero otrzymanie do testów toniku Orientany  w jakimś stopniu mnie zmotywowało. 

Jak oceniam ten kosmetyk?


Mała, zgrabna buteleczka o pojemności 105 ml przykuwa wzrok, ładnie się prezentuje. Nie miałam jeszcze wcierki o czerwonym kolorze ;-) Była bardzo dobrze zabezpieczona przed ewentualnym otwarciem, co się chwali! 


Zapach toniku jest bezkonkurencyjny - ziołowo-miętowy, gwarantuje skórze głowy natychmiastowe orzeźwienie :-) Nie każdy lubi kosmetyki dające wrażenie chłodzenia, ja bardzo! Niemalże czułam, jak cebulki są pobudzane do działania ;-)) Moim zdaniem zapach i uczucie chłodzenia są największymi atutami tej wcierki. 


Ma bardzo przyjazny skład.

Aqua, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Emblica Officinalis Fruit Powder, Melia Azadirachta Extract, Glicerin, Simmondsia Chinensis Seed Extract, Centella Asiatica Extract, Eclipta Alba Extract, Acacia Concinna Fruit Powder, Trigonella Foenum-Graecum Seed Extract, Nymphaea Lotus Flower Extract, Polysorbate 20, Lawsonia Inermis Extract, Ocimum Sanctum Leaf Extract, Lavandula Angustifolia Extract, Arnica Montana Flower Extract, Rosmarinus Officinalis Extract, Thymus Serpyllum Extract, Camphor, Menthol, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate

A jak efekty...?

Powiem tak. Stosowanie tego toniku było przyjemne, nie katował okropnym zapachem, nie przetłuszczał włosów ALE z drugiej strony nie było efektu 'wow' jeśli chodzi o zatrzymanie wypadania czy zagęszczenie włosów. Miałam już kosmetyki, które były tańsze, a lepiej sobie radziły w tych kwestiach (np. Jantar za 10 zł, zwykła woda brzozowa). Być może przy regularniejszym i dłuższym stosowaniu sprawdziłaby się lepiej. Wpłynęła trochę na baby hair i musiałam podcinać grzywkę chyba 4 razy przez te 2 miesiące, więc też pobudziła w jakimś stopniu cebulki. Daje więc radę, ale można znaleźć coś tańszego niż 25 zł, a bardziej skutecznego. Na plus oceniam bardzo dobry skład wcierki. 



Miałyście może ten tonik? Co o nim sądzicie?