wtorek, 24 listopada 2015

Plany nadrobienia straconych centymetrów!

''Trochę'' mnie tu nie było :) Blogowanie na parę miesięcy zeszło na dalszy plan, trochę mi się znudziło, trochę już nie miałam o czym pisać. Nie pielęgnowałam włosów szczególnie wyjątkowo, nie kupowałam nowych produktów, nie dbałam o przyrost, bo były już jak na mnie bardzo długie - trochę za piersi. Już myślę z tęsknotą o tym ;)

Ogólnie nie podcinałam włosów cały rok, więc miały czas wreszciee sporo podrosnąć. Poczekałam, aż wrócę z upalnej Grecji i będę po dwóch weselach, żeby dopiero po tych ciężkich przejściach zostały podcięte. Ku mojemu zdziwieniu, całkiem dobrze zniosły greckie upały, były naprawdę w dobrej kondycji! We wrześniu zaczęło się już z nimi dziać coś złego, zaczęły bardziej wypadać, końcówki już były tragiczne, więc postanowiłam wreszcie odwiedzić fryzjera.


...............................


No i co. Powiem tylko tyle, że już dawno fyzjerka mi tak nie spieprzyła zwykłego PODCIĘCIA końcówek. Chciałam pozbyć się kilku centymetrów, obciąć na prosto, bo jakiekolwiek cieniowanie na moich cienkich i delikatnych włosach to tragedia. No ale, to ja chciałam. Wyszłam z włosami krótszymi minimum 10 cm, nie wiem, bo nawet nie zmierzyłam z rozpaczy. Ale to nawet nic, te centymetry, choć też zabolało. Najgorsze było to, że zostały po prostu ŹLE podcięte, nie wiem, czy tępymi nożyczkami, czy wbrew mnie zostały lekko pocieniowane, w każdym razie końce były wystrzępione, cienkie i wyglądały, jakbym w ogóle ich nie podcinała. Zawsze po podcinaniu końcówek, nawet jak za dużo mi ciachnięto, byłam zadowolona z grubszych i zdrowszych końcówek. A teraz...? Tragedia. 

Nie pytajcie, czy jakoś zareagowałam w salonie, bo szczerze mówiąc, zobaczyłam jak zostały spieprzone dopiero w domu. 

Jakoś 2 tygodnie po podcięciu sama je sobie podcięłam w domu metodą dwóch kucyków, żeby pozbyć się tych postrzępionych końców. Było lepiej, ale nie idealnie, włosy mam proste, więc widać każdą nierówność w linii. Ile się naklęłam, że już nigdy w życiu nie pójdę do fryzjera, wiem tylko ja ;-)) 

No to tak. Duża strata długości, włosy ogólnie wyglądające jakoś marnie, bez objętości. Przypomniało mi się, że kiedyś wiedziałam, co z tym zrobić ;) Machina ruszyła.


PLAN PIELĘGNACJI 

1) MASKI/OLEJKI  



Olejek z amlą i sezamem, wygrany u Eve. W sam raz, że tak powiem :) Super naturalny skład, bez żadnej chemii. Po kilku nałożeniach jestem zadowolona, zostanie ze mną dopóki nie wydenkuję. Na zmianę mam jeszcze czysty olej kokosowy, który świetnie działa na moje włosy. Nakładam na całą noc, albo kilka h przed myciem.

Maska BingoSpa 40 składników. Powrót po długiej przerwie. Kupiłam w Auchan za 16 zł.

Bioetika, Crema di Essenza. Hit na KWC, w końcu i ja się skusiłam. Kiepsko dostępna, ja kupiłam w Makro za 18 zł. W składzie m.in olej kokosowy i aloes. Bardzo fajna, po kilku aplikacjach, zwłaszcza dłuższych, zobaczyłam jej moc :) 
http://wizaz.pl/kosmetyki/produkt.php?produkt=37980 opinie

Z innych odżywek, lżejszych, mam jeszcze Nivea Long Repair i odżywkę z Joanny. Nic więcej nie kupuję, bardzo mi pasuje mniejszy wybór, nie zamierzam znów mieć tony masek :)

2) WCIERKI


Wcierkę L-102 miałam dobre kilka lat temu :) Od tego czasu nigdzie nie spotkałam jej stacjonarnie. Teraz sobie o niej przypomniałam i zamówiłam na allegro razem z wodą brzozową, która kiedyś mocno przyspieszyła porost włosów. Lubię takie proste wcierki. Kiedyś przepadałam za Jantarem, ale teraz po tej zmianie składu wydaje mi się, że się pogorszył :( 

Wcierkowo więc jestem zabezpieczona na dłuższy czas, bo L-102 mam x3, a brzozówki x2 ;) Zejdzie szybko, bo teraz nawet 2 razy dziennie masuję głowę.

3) WEWNĘTRZNIE


Tu chyba największa zabawa ;) Strasznie się zawzięłam :P Wiem, że ponoć nie warto łączyć kilku kuracji naraz, ale co mi tam. Może nie umrę ;-) 

- Drożdże. Sama nie wierzę, że jestem aż tak zdesperowana, że do nich wróciłam. O ile do wszystkiego się przyzwyczaiłam, siemienia, pokrzywy, to drożdże są wciąż dla mnie obrzydliwe i wypijane na bezdechu :) Jednak to jedna z metod, która u wielu osób najbardziej przyspieszyła porost. 
Zalewam tylko wrzątkiem, żadnych dodatków i wybijam duszkiem jak ostygną. 

- Skrzypopokrzywa. Stary i dobry sposób na zatrzymanie wypadania. Staram się wypijać przynajmniej 1 kubek dziennie. 

- Siemię lniane. Mieszam z jogurtem lub sokiem malinowym i wcinam. Dla mnie jest bez smaku. Zalewam gorącą wodą i czekam, aż zrobi się glutkowaty. 

Koktakl pietruszkowo-jabłkowy - piję już od ponad miesiąca, ale nie codziennie - tak 3 razy w tygodniu. Wciskam jeszcze do niego cytrynę, żeby nie był taki mdły. Taka dawka witamin potrzebna jest na jesienno-zimowy czas :)

Wszystkie te kuracje wewnętrzne stosuję od ok. miesiąca i już widzę pierwsze efekty. Mnóstwo, po prostu mnóstwo nowych włosów na czubku głowy :) Nie mierzyłam, ale widzę, że też trochę urosły.

Niezły busz ;)

Nie wstawiam zdjęć całych włosów, bo totalnie nie jestem z nich teraz zadowolona. Jak podrosną i trochę się wzmocnią, wrzucę aktualizację i może pierwsze efekty. Zamierzam je także niedługo podciąć maszynką na prosto. Przeczytałam o samych zaletach tej metody i muszę wypróbować ją na sobie. Zamówiłam już maszynkę na allegro, bo do fryzjera na pewno nie pójdę... ;) Jeśli będę zadowolona i wszystko pójdzie gładko, wstawię zdjęcia :)



Wiem, że przy tych wszystkich kuracjach nie będę w stanie powiedzieć, co najbardziej przyspieszyło mi porost, co jest skuteczne, a co w ogóle, ale... trudno ;) Nie zależy mi, żeby wiedzieć - tylko, żeby urosły. Zresztą, już kiedyś robiłam kurację skrzypopokrzywą, drożdżami, siemieniem - wszystko jest na blogu.

To chyba tyle. Ciekawe, czy ktoś mnie jeszcze czyta? ;)